Bang Gang (une histoire d'amour moderne) (2015)
Jeśli tak teraz wyglądają francuskie filmy o nastolatkach, miłości i seksie, to jest z tą kinematografią naprawdę źle. Jeszcze dekadę temu mogłem liczyć przynajmniej na oryginalny punkt widzenia, jeśli już nie na formę. Tymczasem Eva Husson uznała, że rozebranie kilku młodych aktorów wystarczy, by być innym. Czy jednak w dzisiejszych czasach nagość w kinie robi jeszcze na kimś wrażenie? Jak dla mnie, chwyt ten już dawno stał się nudny. Tym bardziej, że nagość dla samej nagości można pokazać na ograniczoną liczbę sposobów. I nie jest to wcale zbiór obszerny.
Być może nie byłbym dla filmu aż tak bardzo ostry, jak jestem, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze motto wzięte z Junga. Jest ono wyraźnym sygnałem, że reżyserka zamierza bronić się przed zarzutami seksploatacji argumentem, że mamy do czynienia z kinem artystycznym. Aby to jeszcze dobitniej podkreślić, co jakiś czas wrzuca statyczne, pozowane kadry, pozwala bohaterom przebić na chwilę "czwartą ścianę", bawi się w patos obudowując historię jurnych nastolatków w liczne tragedie, jakie dotykają świat wokół, a które bohaterowie mają w nosie.
Po drugie niepotrzebnie reżyserka dodała podtytuł. Kiedy obiecujesz "nowoczesną historię miłosną", to lepiej ją zaserwuj. Tymczasem w filmie Husson jedynym przejawem nowoczesności są portale społecznościowe. Samo zachowanie nastolatków jest oczywiście skrajnie typowe. Powiedziałbym, że bardziej nowoczesne historie miłosne kręcił Clark, kiedy bohaterowie "Bang Gang" "byli" niemowlętami. Na tle pseudodekadencji opowiadana jest maksymalnie konserwatywna historia pewnej pary nastolatków. Po prostu słabo się ogląda tych jednowymiarowych bohaterów. Co zaskakujące, kilka pomysłów było w filmie intrygujących, lecz reżyserka potraktowała je wyłącznie jako tło. Kompletnie nie wykorzystana została nieobecność fizyczna czy emocjonalna dorosłych (co stanowiło kiedyś oś narracji Clarka czy nawet Van Santa). Nie wygrany został też stosunek młodych do chorób wenerycznych (jedyna jako taka nowość tego filmu).
Kompletnie nie tego się spodziewałem.
Ocena: 2
Być może nie byłbym dla filmu aż tak bardzo ostry, jak jestem, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze motto wzięte z Junga. Jest ono wyraźnym sygnałem, że reżyserka zamierza bronić się przed zarzutami seksploatacji argumentem, że mamy do czynienia z kinem artystycznym. Aby to jeszcze dobitniej podkreślić, co jakiś czas wrzuca statyczne, pozowane kadry, pozwala bohaterom przebić na chwilę "czwartą ścianę", bawi się w patos obudowując historię jurnych nastolatków w liczne tragedie, jakie dotykają świat wokół, a które bohaterowie mają w nosie.
Po drugie niepotrzebnie reżyserka dodała podtytuł. Kiedy obiecujesz "nowoczesną historię miłosną", to lepiej ją zaserwuj. Tymczasem w filmie Husson jedynym przejawem nowoczesności są portale społecznościowe. Samo zachowanie nastolatków jest oczywiście skrajnie typowe. Powiedziałbym, że bardziej nowoczesne historie miłosne kręcił Clark, kiedy bohaterowie "Bang Gang" "byli" niemowlętami. Na tle pseudodekadencji opowiadana jest maksymalnie konserwatywna historia pewnej pary nastolatków. Po prostu słabo się ogląda tych jednowymiarowych bohaterów. Co zaskakujące, kilka pomysłów było w filmie intrygujących, lecz reżyserka potraktowała je wyłącznie jako tło. Kompletnie nie wykorzystana została nieobecność fizyczna czy emocjonalna dorosłych (co stanowiło kiedyś oś narracji Clarka czy nawet Van Santa). Nie wygrany został też stosunek młodych do chorób wenerycznych (jedyna jako taka nowość tego filmu).
Kompletnie nie tego się spodziewałem.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz