Miracles from Heaven (2016)

Oto jedna ze scen filmu: Do matki umierającej na nieuleczalną chorobę dziewczynki podchodzą zatroskani parafianie i mówią, że skoro Bóg nie uzdrowił dziecka, to znaczy, że jest w rodzinie jakiś grzech (matki, ojca lub samego dziecka), który powstrzymuje Boga przed działaniem. Bohaterka reaguje ze zrozumiałym oburzeniem. Zaś widz może poczuć się pokrzepiony myślą, że twórcy tego prochrześcijańskiego filmu dalecy są faryzejskich metod.



Ale czy aby na pewno tak jest? Oto inna scena. W pokoju szpitalnym leżą dwie umierające dziewczynki. Jedna pochodzi z bogobojnej rodziny. Ojciec i matka bardzo się kochają, udzielają się w lokalnej społeczności, nawet użyczają swojej ziemi na comiesięczne parafialne pikniki. Druga pochodzi z rozbitej rodziny ateistów. Dziewczynkę wychowuje samotnie ojciec, bo matka ich porzuciła. Kiedy ojciec widzi, jak córka dostaje krzyżyk, czuje się z tym niewygodnie. Czy potraficie zgadnąć, która z tych dziewczynek doświadczy cudu, a która umrze?

Takich ledwo zauważalnych ale bardzo czytelnych przesłań propagandowych jest w "Cudach z nieba" więcej. Do moich "ulubionych" należy scena szantażu emocjonalnego na sześciolatce, kiedy to pod presją grupy dziewczynka zmuszona zostaje do zmiany swojego postępowania. Ale ponieważ jej zachowanie było egoistyczne, a nacisk grupy wynikał z miłości (co oczywiście zostało podkreślone odpowiednią muzyką), to mamy uzyskać poczucie, że wszystko jest w porządku.

Oczywiście zdecydowanie bardziej wolę filmy nawracające w taki sposób jak tu, niż kiedy jawnie gromi się, grozi się i przeklina określone grupy ludzi. Niemniej jednak "Cuda w nieba" jasno dowodzą, że nawet przy tak niewinnie wyglądających opowieściach trzeba się mieć na baczności.


Jeśli chodzi zaś o sam film, to jest on bardzo poprawnie zrobiony. Ogląda się go jak typową niezależną produkcję z kilkoma gwiazdami w obsadzie. Jest trochę smutku, trochę humoru i - a jakże! - dużo wzruszeń. Reżyserka gra na emocjach sprawnie, z łatwością wyciskając łzy, ale jednocześnie robiąc to z takim wyczuciem, że nie ma się wrażenia, że jest się poddawanych gigantycznej manipulacji (jak na przykład w "Siedmiu duszach"). Martin Henderson całkiem nieźle wypada w roli Teksańczyka. Zaś Jennifer Garner z takim przekonaniem odgrywa ból i rozpacz, że nie mam wątpliwości, iż posiłkowała się wspomnieniami o Afflecku. Spodobała mi się też muzyka. Chrześcijański country rock brzmi całkiem nieźle.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

Daddy's Home 2 (2017)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)