Grüße aus Fukushima (2016)
Ludzie nie są tak różni, jak to się wydaje wszelkiej maści ksenofobom i rasistom. Owszem, mogą ich dzielić język, obyczaje, poglądy na świat. Jednak za tym wszystkim kryje się uniwersalne doświadczenie cierpienia, strachu, poczucia winy.
I kiedy o tym opowiada Doris Dörrie w swoim nowym filmie "Fukushima, moja miłość", wychodzi jej wspaniała historia. Reżyserka przepięknie buduje obraz relacji młodej Niemki, która uciekła na drugi koniec świata i starej Japonki, która wraca na miejsce swojej dawnej "zbrodni". Dörrie fantastycznie czuje dynamikę relacji i nie potrzebuje wiele, by opowiedzieć o tym, co dzieje się w duszy człowieka. Kiedy Satomi widzi odjeżdżającą na skuterze Marie albo w scenie, w której Satomi opowiada o swojej córce, podczas gdy ta przysłuchuje się w milczeniu w kuchni, byłem powalony na kolana potęgą przekazu. Cóż za moc kryje się w tych prostych sekwencjach!
Niestety jest to tylko jeden z kilku aspektów filmów Dörrie. Kiedy wkracza na grząski grunt opowieści o duchach, nie jest już tak dobrze. Metafizyka okazała się piętą achillesową niemieckiej reżyserki, a w każdym razie tak się stało w tym przypadku. Irytowała mnie totalna dosłowność tych scen, łatwość z jaką przychodziło Dörrie wpychanie do filmu uproszczonych schematów symbolicznych. Współistniejąc z finezyjnie kreślonym portretem relacji dwójki kobiet ta nachalność oczywistości razi w dwójnasób. Szkoda, bo "Fukushima, moja miłość" mogła być naprawdę wspaniałym obrazem.
Ocena: 6
I kiedy o tym opowiada Doris Dörrie w swoim nowym filmie "Fukushima, moja miłość", wychodzi jej wspaniała historia. Reżyserka przepięknie buduje obraz relacji młodej Niemki, która uciekła na drugi koniec świata i starej Japonki, która wraca na miejsce swojej dawnej "zbrodni". Dörrie fantastycznie czuje dynamikę relacji i nie potrzebuje wiele, by opowiedzieć o tym, co dzieje się w duszy człowieka. Kiedy Satomi widzi odjeżdżającą na skuterze Marie albo w scenie, w której Satomi opowiada o swojej córce, podczas gdy ta przysłuchuje się w milczeniu w kuchni, byłem powalony na kolana potęgą przekazu. Cóż za moc kryje się w tych prostych sekwencjach!
Niestety jest to tylko jeden z kilku aspektów filmów Dörrie. Kiedy wkracza na grząski grunt opowieści o duchach, nie jest już tak dobrze. Metafizyka okazała się piętą achillesową niemieckiej reżyserki, a w każdym razie tak się stało w tym przypadku. Irytowała mnie totalna dosłowność tych scen, łatwość z jaką przychodziło Dörrie wpychanie do filmu uproszczonych schematów symbolicznych. Współistniejąc z finezyjnie kreślonym portretem relacji dwójki kobiet ta nachalność oczywistości razi w dwójnasób. Szkoda, bo "Fukushima, moja miłość" mogła być naprawdę wspaniałym obrazem.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz