Bastille Day (2016)
Od filmów typu "Dzień Bastylii" nie wymagam wiele. Wystarczy mi głupia fabuła (jeśli jest opowiedziana z ikrą) albo też fajni bohaterowie (którzy odwrócą moją uwagę od narracyjnych i technicznych potknięć). Film Jamesa Watkinsa miał potencjał, by w obu tych punktach się sprawdzić. Niestety reżyser obszedł się z materiałem bez ognia, czego efektem jest miałki filmik z łatwymi do zapomnienia postaciami.
Sama intryga jest dość grubymi nićmi szyta. Nie było więc szans na stworzenie z filmu rasowego filmu sensacyjnego, który pewnie otrzymałbym, gdyby odpowiadali za niego Francuzi (ale za produkcją stoją niestety Anglicy). Co gorsza, historia wcale nie jest fajnie opowiedziana. Reżyser miota się pomiędzy realizmem (dachowy parkour pełen jest potknięć i to nie tylko ze strony kieszonkowca ale również szpiegowskiego eksperta od pracy w terenie) a rzeczywistością rodem z teledysków (dziwny montaż, ostre najazdy kamery). Razem wzięte nie robiło to na mnie większego wrażenia.
Nie jestem również zadowolony z zestawu bohaterów. Kieszonkowiec i szpieg nie tworzą ani zgranego duetu (co mogłoby dać w efekcie kilka fajnych scen) ani niezgranego duetu (co mogłoby dać jeszcze więcej fajnych scen – vide "Nice Guys"). Postać grana przez Maddena przez większość czasu sprawia wrażenie, jakby to był zagubiony na ulicach Paryża Heathcliff. Od czasu do czasu anemicznie próbowano dodać mu trochę zadziorności, ale było tego za mało i za rzadko, by wyglądało przekonująco. Z kolei Idris Elba wciela się w całkiem nieźle pomyślanego bohatera. Problem w tym, że gra go sobie a muzom. Jego interakcjom z innymi postaciami brakuje chemii. Cały czas miałem wrażenie, że gra obok innych aktorów. I nie dotyczy to tylko Maddena, ale także Kelly Reilly i Anatola Yusefa.
W efekcie "Dzień Bastylii" okazał się marną namiastką rozrywkowego kina akcji. Żal mi Maddena, bo od czasu "Gry o tron" próbuje znaleźć miejsce w kinie, ale bez skutku. Coś mi się zdaje, że wkrótce zacznie myśleć o powrocie do telewizji.
Ocena: 4
Sama intryga jest dość grubymi nićmi szyta. Nie było więc szans na stworzenie z filmu rasowego filmu sensacyjnego, który pewnie otrzymałbym, gdyby odpowiadali za niego Francuzi (ale za produkcją stoją niestety Anglicy). Co gorsza, historia wcale nie jest fajnie opowiedziana. Reżyser miota się pomiędzy realizmem (dachowy parkour pełen jest potknięć i to nie tylko ze strony kieszonkowca ale również szpiegowskiego eksperta od pracy w terenie) a rzeczywistością rodem z teledysków (dziwny montaż, ostre najazdy kamery). Razem wzięte nie robiło to na mnie większego wrażenia.
Nie jestem również zadowolony z zestawu bohaterów. Kieszonkowiec i szpieg nie tworzą ani zgranego duetu (co mogłoby dać w efekcie kilka fajnych scen) ani niezgranego duetu (co mogłoby dać jeszcze więcej fajnych scen – vide "Nice Guys"). Postać grana przez Maddena przez większość czasu sprawia wrażenie, jakby to był zagubiony na ulicach Paryża Heathcliff. Od czasu do czasu anemicznie próbowano dodać mu trochę zadziorności, ale było tego za mało i za rzadko, by wyglądało przekonująco. Z kolei Idris Elba wciela się w całkiem nieźle pomyślanego bohatera. Problem w tym, że gra go sobie a muzom. Jego interakcjom z innymi postaciami brakuje chemii. Cały czas miałem wrażenie, że gra obok innych aktorów. I nie dotyczy to tylko Maddena, ale także Kelly Reilly i Anatola Yusefa.
W efekcie "Dzień Bastylii" okazał się marną namiastką rozrywkowego kina akcji. Żal mi Maddena, bo od czasu "Gry o tron" próbuje znaleźć miejsce w kinie, ale bez skutku. Coś mi się zdaje, że wkrótce zacznie myśleć o powrocie do telewizji.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz