The Young and Prodigious T.S. Spivet (2013)
W latach 90. Jean-Pierre Jeunet należał do moich ulubionych reżyserów. Uwielbiałem to jego pokręcone spojrzenie na świat, którego efektem były narracje charakteryzujące się schizoidalną perspektywą. Jednak z czasem okazało się, że Jeunet ma dość ograniczony zakres środków, który sprawdza się wyłącznie w bardzo konkretnych przypadkach. I doskonale widać to w "Świecie według T.S Spieveta".
Kiedy Jeunet pozostaje wierny polskiemu tytułowi i naprawdę pokazuje świat oczami młodego geniusza, film jest doskonały. Reżyser, jak za najlepszych lat, sięga po dziwaczne zbitki - ciało i imago, wyobrażenie i fakty mają tę samą wartość tak, że nie sposób jedno odróżnić od drugiego. Każdy z bohaterów jest postacią barwną, składającą się w pierwszym rzędzie z wyjątkowych charakterystyk nadających im ekscentryzmu, który nawet w wersji negatywnej ma w sobie coś czarującego.
Niestety ten film jest o czymś więcej. A raczej chciałby być. Kiedy Jeunet wkracza na grunt poczucia winy i przepracowywania traumy, jego chwyty narracyjne okazują się balastem, który zamiast czynić z opowieści fascynujące studium zranionej duszy, staje się kiczowatym efekciarstwem. W historii Spieveta nie ma głębi – króluje tutaj brokat i lekka warstewka odpadającego złota, pod którą kryje się miałkie intelektualnie i emocjonalne przesłanie. Końcówka, która powinna chwytać za serce, mnie mocno zirytowała i zrobiła sporo, bym kończył seans bez pozytywnych wrażeń.
Ocena: 6
Kiedy Jeunet pozostaje wierny polskiemu tytułowi i naprawdę pokazuje świat oczami młodego geniusza, film jest doskonały. Reżyser, jak za najlepszych lat, sięga po dziwaczne zbitki - ciało i imago, wyobrażenie i fakty mają tę samą wartość tak, że nie sposób jedno odróżnić od drugiego. Każdy z bohaterów jest postacią barwną, składającą się w pierwszym rzędzie z wyjątkowych charakterystyk nadających im ekscentryzmu, który nawet w wersji negatywnej ma w sobie coś czarującego.
Niestety ten film jest o czymś więcej. A raczej chciałby być. Kiedy Jeunet wkracza na grunt poczucia winy i przepracowywania traumy, jego chwyty narracyjne okazują się balastem, który zamiast czynić z opowieści fascynujące studium zranionej duszy, staje się kiczowatym efekciarstwem. W historii Spieveta nie ma głębi – króluje tutaj brokat i lekka warstewka odpadającego złota, pod którą kryje się miałkie intelektualnie i emocjonalne przesłanie. Końcówka, która powinna chwytać za serce, mnie mocno zirytowała i zrobiła sporo, bym kończył seans bez pozytywnych wrażeń.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz