Théo et Hugo dans le même bateau (2016)

Najpierw jest chaos. Ciała poruszają się po kursie kolizyjnym. Ale o to chodzi. O kontakt, o fizyczną relację, ulotną lub bardziej trwałą. To jest mało istotne. W kombinacji minimalnej lub w większym zbiorowisku. Najważniejszy jest ruch, liczy się tylko pożądanie. To prebiotyczna zupa, w której zachowaniem człowieka zdaje się rządzić zasada nieoznaczoności.



A potem następuje iskra. Z przypadkowości rodzi się wzór. Spojrzenie, jedno, drugie i tak kształtuje się efemeryczny byt, więź, interakcja. Żądza zmienia się w namiętność. Dwa ciała świadomie dążą ku sobie. Przestają być tylko obiektami zaspokojenia. Jednostki stają się jednością. Fizyczna komunia, która prowadzi do duchowego kontaktu. Zauroczenie, zakochanie, uniesienie.

Ale potem następuje eksplozja. Mała śmierć. Mała, bo do pewnego stopnia symboliczna. Raczej przypomnienie o śmiertelności niż wyrok. Z zapomnienia o bożym świecie wyłania się wizja konsekwencji własnych czynów. Na Théo nagle spadnie zimny prysznic. Jedna decyzja, której prawie nie pamięta, która została podjęta niejako bez jego udziału, zmienia wszystko. Ale nagle otrzymane bolesne przypomnienie o własnej śmiertelności nie przekreśla pragnienia życia, kontaktu, istnienia w oczach drugiego człowieka. Tak wygląda półtoragodzinna podróż od anonimowego seksu do potencjalnego związku.

Miło widzieć, że para Ducastel-Martineau nadal kręcą swoje. Ich filmy może nigdy nie robiły na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia (poza "Crustacés & coquillages", które jest naprawdę uroczą powiastką), ale mimo wszystko mają w sobie coś co sprawia, że po twórczość reżyserów wracam. W "Paryżu 05:59" są może jak nigdy wcześniej dosłowni w pokazywaniu cielesności interakcji (pierwsze 15 minut jest de facto czystą pornografią), ale reszta nie wiele się zmieniła. Pod wieloma względami jest to wręcz powrót do początków ich twórczości i filmu "Drôle de Félix". Jak tamten tak i ten porusza temat HIV i ma formę kina drogi. W tym przypadku jest to jednak droga dość krótka, ale i tak naznaczona kilkoma punktami krytycznymi (kiedy kiełkujące ziarno relacji natrafi na przeszkody) i spotkaniami (które wpłyną na perspektywę patrzenia na ich własne problemy). To skompresowanie podróży powoduje, że całość sprawia wrażenie koktajlu złożonego z kina typu "W łóżku" (anonimowa relacja fizyczna przeradza się w proces poznawania siebie i pogłębiania intymnej więzi) i "Przed wschodem słońca" (wędrówki po ulicach metropolii okraszone rozmowami na mniej lub bardziej istotne tematy).

Siłą filmów Ducastela i Martineau jest ich niebywała umiejętność budowania wiarygodnych interakcji międzyludzkich. Tutaj Geoffrey Couët i François Nambot wyglądają naprawdę, jak byli na skraju zakochania się w sobie. Świetnie operują spojrzeniami, ich milczące interakcje warte są tysiący słów. I nie jest to żadna przesadza. Kiedy bowiem bohaterowie zaczynają ze sobą rozmawiać, ich górnolotne sentencje rażą miejscami nadmierną pretensjonalnością. Jakby byli poetami tworzącymi na poczekaniu wiersze o pożądaniu i śmierci. Miejscami wyglądało to niestety słabo. W takich momentach żałowałem, że bohaterowie nie milczą.

Trochę też mi przeszkadzało niekonsekwentne prowadzenie postaci. Rozumiem, że twórcy chcieli pokazać mechanizm przyciągania-odpychania. Ale w ich wydaniu wygląda to tak, jakby bohaterowie co 15 minut wymieniali się ze sobą osobowościami. Dlatego też nie uznam "Paryża 05:59" za w pełni udany film w dorobku Ducastela i Martineau, ale na szczęście nie jest to również spadek poniżej ich poziomu przyzwoitości.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)