Ghostbusters (2016)
Czekałem na "Ghostbusters". I to wcale nie ze względu na sentyment do oryginału. W przeciwieństwie do wielu osób, "Pogromcy duchów" nigdy nie robili na mnie wielkiego wrażenia. Ot, kolejna komedyjka, ani zła, ani szczególnie warta zapamiętania. Nie, ja czekałem na "Ghostbusters", ponieważ reżyserem był Paul Feig. A ten do tej pory mnie nie rozczarował. Na "Druhnach" płakałem ze śmiechu. "Agentka" był udaną komedią. Nawet "Gorący towar" miał sporo fajnych momentów. Byłem więc przekonany, że Feig da radę.
Niestety Feig nie dał rady. I problemem są właśnie duchy. Gdy tylko wychodzą na plan pierwszy, całość zaczyna więdnąć w tempie przebitego balonika, z którego ulatuje powietrze. Dlatego też cały finał mnie znudził. Feig wybrał rozwiązanie, którego nie cierpię – po prostu wpakował ile się dało licząc, że jak będzie widzów bombardować legionem duchów, to będzie cool. Otóż nie jest. Gdy tylko pojawił się wir z duchami, coś się we mnie wyłączyło i od tego momentu oglądałem film z absolutną obojętnością.
Kiedy jednak duchy są gdzieś na obrzeżach zainteresowań reżysera i zamiast tego koncentruje się na bohaterkach, wtedy wszystko gra jak należy. No, może nie do końca, bo McCarthy jest już zdartą płytą, grającą w kółko to samo, a Wiig niewiele do tego poziomu brakuje. Niemniej jednak jeszcze mi się nie przejadły na tyle, bym nie mógł się cieszyć ich grą. Podobała mi się Leslie Jones. Tak, wiem, że grała strasznie stereotypową rolę czarnoskórej postaci typu głupek-roztropek, ale robi to na pełnym luzie. Jeszcze bardziej spodobał mi się Chris Hemsworth. Facet już w "Nowych wakacjach" pokazał, że fantastycznie czuje się w komediach i tu dowiódł tego ponownie. Mam nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy i zacznie grywać w komediach częściej, i że będą to większe role.
Mieszane uczucia mam co do Kate McKinnon, którą wszyscy zdają się chwalić. Mnie postać Holtzmann nie do końca przypadła do gustu. Choć to chyba nie jest do końca wina aktorki. Mam wrażenie, że po prostu w prezentacji tej postaci, pominięto pewien istotny szczegół charakterologiczny, przez który jej postać przypomina trochę Jekylla i Hyde'a. Holtzmann przejawiała dwa różne wzorce zachowań, które pozbawione były kontekstu, przez co trochę to wszystko się ze sobą gryzło.
Twórcy mogli sobie też darować większość odniesień do "Ghostbusters". Ale przeszkadzało mi to chyba tylko dlatego, że – jak pisałem wcześniej – nie mam szczególnego sentymentu do "Pogromców duchów". Najlepiej świadczy o tym fakt, że kiedy jedna z bohaterek wspomina imię Zuul, to chwilę mi zajęło przypomnienie sobie, do czego jest to nawiązanie.
Ocena: 5
Niestety Feig nie dał rady. I problemem są właśnie duchy. Gdy tylko wychodzą na plan pierwszy, całość zaczyna więdnąć w tempie przebitego balonika, z którego ulatuje powietrze. Dlatego też cały finał mnie znudził. Feig wybrał rozwiązanie, którego nie cierpię – po prostu wpakował ile się dało licząc, że jak będzie widzów bombardować legionem duchów, to będzie cool. Otóż nie jest. Gdy tylko pojawił się wir z duchami, coś się we mnie wyłączyło i od tego momentu oglądałem film z absolutną obojętnością.
Kiedy jednak duchy są gdzieś na obrzeżach zainteresowań reżysera i zamiast tego koncentruje się na bohaterkach, wtedy wszystko gra jak należy. No, może nie do końca, bo McCarthy jest już zdartą płytą, grającą w kółko to samo, a Wiig niewiele do tego poziomu brakuje. Niemniej jednak jeszcze mi się nie przejadły na tyle, bym nie mógł się cieszyć ich grą. Podobała mi się Leslie Jones. Tak, wiem, że grała strasznie stereotypową rolę czarnoskórej postaci typu głupek-roztropek, ale robi to na pełnym luzie. Jeszcze bardziej spodobał mi się Chris Hemsworth. Facet już w "Nowych wakacjach" pokazał, że fantastycznie czuje się w komediach i tu dowiódł tego ponownie. Mam nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy i zacznie grywać w komediach częściej, i że będą to większe role.
Mieszane uczucia mam co do Kate McKinnon, którą wszyscy zdają się chwalić. Mnie postać Holtzmann nie do końca przypadła do gustu. Choć to chyba nie jest do końca wina aktorki. Mam wrażenie, że po prostu w prezentacji tej postaci, pominięto pewien istotny szczegół charakterologiczny, przez który jej postać przypomina trochę Jekylla i Hyde'a. Holtzmann przejawiała dwa różne wzorce zachowań, które pozbawione były kontekstu, przez co trochę to wszystko się ze sobą gryzło.
Twórcy mogli sobie też darować większość odniesień do "Ghostbusters". Ale przeszkadzało mi to chyba tylko dlatego, że – jak pisałem wcześniej – nie mam szczególnego sentymentu do "Pogromców duchów". Najlepiej świadczy o tym fakt, że kiedy jedna z bohaterek wspomina imię Zuul, to chwilę mi zajęło przypomnienie sobie, do czego jest to nawiązanie.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz