Good Kill (2014)
Czy Andrew Niccol jest w stanie się jeszcze pozbierać i przypomnieć światu, że kiedyś był solidnym reżyserem? Próbuję w to wierzyć od dekady i od dekady jestem raz za razem zawiedziony. "Dobre zabijanie" to oczywiście krok w dobrym kierunku. Ale to o niczym nie świadczy, bo przecież jest krok zrobiony po "Intruzie", jednym z najgorszych filmów jakie widziałem w tej dekadzie.
Punkt wyjścia "Dobrego zabijania" jest niezły, nawet jeśli mało odkrywczy. Niccol próbuje pokazać, że człowiek dla zachowania zdrowia psychicznego potrzebuje wyraźnego oddzielenia czasu wojny od czasu pokoju. Tymczasem w przypadku pilotów dronów, ten podział zostaje zaburzony. Najpierw przez ileś godzin "są" na drugim końcu świata, gdzie dokonują tchórzliwych (bo z olbrzymiego dystansu) masowych mordów. Potem wracają do domu, jakby byli pracownikami zwykłego urzędu czy fabryki. I jak pogodzić dehumanizującą służbę wojskową z byciem troskliwym ojcem i kochającym mężem? Podobał mi się nawet pomysł, by znaczną część filmu stanowiły sceny rutyny życia głównego bohatera zabijanie-dom-impreza-zabijanie-dom.
Problemem jest jednak to, że Niccol nie potrafi z tego zrobić angażującego emocjonalnie widowiska. Szybko okazuje się, że zamiast wnikliwego studium ludzkiej psychiki poddawanej skrajnym bodźcom, otrzymałem kolejną papkę powtarzającą te same mądrości-pierdoły. Konstrukcja bohatera jest tak wtórna, że w pewnym momencie zaczął mnie irytować i uznałem, że o wiele ciekawszy byłby film o jego towarzyszach broni, którzy nie przeżywają egzystencjalnych rozterek, lecz ślepo wierzą w propagandę wojny, którą karmieni są przez media i przełożonych. Ta perspektywa w kinie jest bowiem znacznie mniej wyświechtana. A przez to nawet jeśli reżyser posiłkowałby się sprawdzonymi kliszami, to nie robiłoby to aż tak negatywnego wrażenia.
Kiedy Niccol wprowadza postać kobiecą stanowiącą głos sumienia i zarazem kusicielkę głównego bohatera, nie miałem już żadnych wątpliwości, że pomimo napisu informującego na początku, że jest to film oparty na prawdziwej historii, rzecz będzie typową kinową wydmuszką. Nie zdziwiło mnie więc kretyńskie zakończenie, któremu bliżej jest do taniego melodramatu niż do prawdziwego życia. Niccol jest tak niezdarny w budowaniu ciekawej narracji, że nawet rzeczywistość potrafi zmienić w fałsz i to mało wiarygodny. Aż trudno jest mi uwierzyć w to, że kiedyś jego filmy mi się podobały.
Ocena: 4
Punkt wyjścia "Dobrego zabijania" jest niezły, nawet jeśli mało odkrywczy. Niccol próbuje pokazać, że człowiek dla zachowania zdrowia psychicznego potrzebuje wyraźnego oddzielenia czasu wojny od czasu pokoju. Tymczasem w przypadku pilotów dronów, ten podział zostaje zaburzony. Najpierw przez ileś godzin "są" na drugim końcu świata, gdzie dokonują tchórzliwych (bo z olbrzymiego dystansu) masowych mordów. Potem wracają do domu, jakby byli pracownikami zwykłego urzędu czy fabryki. I jak pogodzić dehumanizującą służbę wojskową z byciem troskliwym ojcem i kochającym mężem? Podobał mi się nawet pomysł, by znaczną część filmu stanowiły sceny rutyny życia głównego bohatera zabijanie-dom-impreza-zabijanie-dom.
Problemem jest jednak to, że Niccol nie potrafi z tego zrobić angażującego emocjonalnie widowiska. Szybko okazuje się, że zamiast wnikliwego studium ludzkiej psychiki poddawanej skrajnym bodźcom, otrzymałem kolejną papkę powtarzającą te same mądrości-pierdoły. Konstrukcja bohatera jest tak wtórna, że w pewnym momencie zaczął mnie irytować i uznałem, że o wiele ciekawszy byłby film o jego towarzyszach broni, którzy nie przeżywają egzystencjalnych rozterek, lecz ślepo wierzą w propagandę wojny, którą karmieni są przez media i przełożonych. Ta perspektywa w kinie jest bowiem znacznie mniej wyświechtana. A przez to nawet jeśli reżyser posiłkowałby się sprawdzonymi kliszami, to nie robiłoby to aż tak negatywnego wrażenia.
Kiedy Niccol wprowadza postać kobiecą stanowiącą głos sumienia i zarazem kusicielkę głównego bohatera, nie miałem już żadnych wątpliwości, że pomimo napisu informującego na początku, że jest to film oparty na prawdziwej historii, rzecz będzie typową kinową wydmuszką. Nie zdziwiło mnie więc kretyńskie zakończenie, któremu bliżej jest do taniego melodramatu niż do prawdziwego życia. Niccol jest tak niezdarny w budowaniu ciekawej narracji, że nawet rzeczywistość potrafi zmienić w fałsz i to mało wiarygodny. Aż trudno jest mi uwierzyć w to, że kiedyś jego filmy mi się podobały.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz