Zjednoczone Stany Miłości (2015)
"Zjednoczone stany miłości" zaczynają się jak najlepsze z ponury filmów skandynawskich, za to kończy się jak jedna z tych francuskich produkcji, w których nagość tożsama jest z głębią przesłania (kłania się "Bang Gang"). Pewnie dlatego pierwsze pół godziny siedziałem w kinie zachwycony, a później byłem już tylko znudzony.
Początek jest naprawdę rewelacyjny. Pierwsza historia – o żonie, co od męża księdza wolała – rozegrana jest w sposób prawie bezbłędny. Byłem zachwycony tym, jak Wasilewski operuje ciszą. Nie tylko milczeniem bohaterów, ale też brakiem chaosu dźwięków w tlen czy muzyki ilustracyjnej. Tymczasem niewerbalnie komunikacja aż krzyczy od treści. Głód uczucia, obsesja, która sprawia, że kolejne granice są testowane, niezrozumienie w oczach męża, który jednak czuje, że coś jest nie tak – ależ to wszystko się wspaniale oglądało. Tylko dwie rzeczy wydały mi się trochę przesadzone: ostatnia scena seksu (która jest zbyt teatralnie dramatyczna) i wcześniej kazanie księdza (nie podobało mi się to, że "zwraca się" bezpośrednio do bohaterki).
Kolejne historie nie zrobiły już na mnie takiego wrażenia. Głównie przez to, że były to w zasadzie wariacje na temat tego, co zostało już opowiedziane. Mają one jedną różnicę, która dla mnie okazała się znacząca przy wystawianiu oceny – w przypadku Agaty pokazane są zmagania z granicą dzielącą ja od nieosiągalnego obiektu pożądania. W przypadku dyrektorki i nauczycielki rosyjskiego mamy do czynienia z kobietami, które sięgnęły i chwyciły (na chwilę) to, co niemożliwe. I te interakcje z obiektem ich pożądania okazały się banalne. Szczególnie wątek dyrektorki i jej romansu z lekarzem wypadł słabo i przewidywalnie. Być może oceniam go za ostro, ale wynika to po prostu z faktu, że pierwsza historia jest po prostu TAK dobra. Wątek z nauczycielką i byłą drugą wicemiss też wydał mi się zbyt oczywisty. Była interesująca tylko przez fakt, że w polskim kinie kobieta-seksualny drapieżnik to wciąż rzadkość.
Podobało mi się też to, jak oddane zostały realia przełomu lat 80. i 90. Dla samej historii nie ma to znaczenia. Wasilewski zrobił opowieść o ludziach w depresji, o ludziach pragnących zakosztowania zakazanego owocu, a jest to opowieść uniwersalna, która mogłaby się rozgrywać pod każdą szerokością geograficzną i w każdej epoce. Ale estetycznie robi to spore wrażenie i wzmacnia też melancholijną tonację całej opowieści. Niestety mleko w butelce z kapslem, wszechobecne boazerie i śmierdzące papierosy nie zdołały odwrócić mojej uwagi od tego, co świetnie się zaczęło, a skończyło jako tako.
Ocena: 5
Początek jest naprawdę rewelacyjny. Pierwsza historia – o żonie, co od męża księdza wolała – rozegrana jest w sposób prawie bezbłędny. Byłem zachwycony tym, jak Wasilewski operuje ciszą. Nie tylko milczeniem bohaterów, ale też brakiem chaosu dźwięków w tlen czy muzyki ilustracyjnej. Tymczasem niewerbalnie komunikacja aż krzyczy od treści. Głód uczucia, obsesja, która sprawia, że kolejne granice są testowane, niezrozumienie w oczach męża, który jednak czuje, że coś jest nie tak – ależ to wszystko się wspaniale oglądało. Tylko dwie rzeczy wydały mi się trochę przesadzone: ostatnia scena seksu (która jest zbyt teatralnie dramatyczna) i wcześniej kazanie księdza (nie podobało mi się to, że "zwraca się" bezpośrednio do bohaterki).
Kolejne historie nie zrobiły już na mnie takiego wrażenia. Głównie przez to, że były to w zasadzie wariacje na temat tego, co zostało już opowiedziane. Mają one jedną różnicę, która dla mnie okazała się znacząca przy wystawianiu oceny – w przypadku Agaty pokazane są zmagania z granicą dzielącą ja od nieosiągalnego obiektu pożądania. W przypadku dyrektorki i nauczycielki rosyjskiego mamy do czynienia z kobietami, które sięgnęły i chwyciły (na chwilę) to, co niemożliwe. I te interakcje z obiektem ich pożądania okazały się banalne. Szczególnie wątek dyrektorki i jej romansu z lekarzem wypadł słabo i przewidywalnie. Być może oceniam go za ostro, ale wynika to po prostu z faktu, że pierwsza historia jest po prostu TAK dobra. Wątek z nauczycielką i byłą drugą wicemiss też wydał mi się zbyt oczywisty. Była interesująca tylko przez fakt, że w polskim kinie kobieta-seksualny drapieżnik to wciąż rzadkość.
Podobało mi się też to, jak oddane zostały realia przełomu lat 80. i 90. Dla samej historii nie ma to znaczenia. Wasilewski zrobił opowieść o ludziach w depresji, o ludziach pragnących zakosztowania zakazanego owocu, a jest to opowieść uniwersalna, która mogłaby się rozgrywać pod każdą szerokością geograficzną i w każdej epoce. Ale estetycznie robi to spore wrażenie i wzmacnia też melancholijną tonację całej opowieści. Niestety mleko w butelce z kapslem, wszechobecne boazerie i śmierdzące papierosy nie zdołały odwrócić mojej uwagi od tego, co świetnie się zaczęło, a skończyło jako tako.
Ocena: 5
Zdecydowanie za rzadko ostatnio u ciebie bywam. Muszę nadrobić zaległości. :) Tak ładnie napisałeś, że mam ochotę na ten film jeszcze większą. :)
OdpowiedzUsuńo, a wydawało mi się, że mogę zniechęcić do obejrzenia swoją oceną
Usuń