Ben-Hur (2016)

Na "Ben-Hura" wybierałem się przekonany, że zobaczę jeden z najgorszych filmów tego roku. Byłem pewien, że postawię mu 1, maksymalnie 2. Nie podobały mi się zwiastuny. Zamiast zachęcać robiły wszystko, by obrzydzić mi film. Nie ufałem reżyserowi. "Wanted" było słabe, a "Abraham Lincoln: Łowca wampirów" jeszcze gorszy. Wreszcie większość głosów tych, co już widzieli widowisko, była druzgocąco negatywna.



Tymczasem stał się cud. "Ben-Hur" niespodziewanie spodobał mi się. Głównie dlatego, że mocno odbiega od obu kanonicznych wersji (z 1925 r. i 1959 r.). To nie jest widowisko, na którym dostaje się oczopląsu. Ba, powiedziałbym nawet, że reżyser zrobiłby jeszcze lepiej, gdyby to, co z efekciarstwa pozostało, jeszcze bardziej stonował. Bekmambetow dość swobodnie potraktował też literacki pierwowzór. I choć trochę szkoda mi jest niektórych wątków, to mimo wszystko jestem w stanie przyznać, że Kazach wiedział, co robi.

Jestem pod wielkim wrażeniem przede wszystkim pierwszej połowy. Bekmambetow dokonał sporej transformacji obu bohaterów względem utrwalonego przez wcześniejsze filmy wizerunku. "Ben-Hur" jest niemal obrazem rewizjonistycznym. Messala został zaprezentowany jako człowiek uginający się pod ciężarem nieswoich grzechów. Pragnie znaczyć coś dzięki własnym czynom, ale nie jest to łatwe, kiedy jego lojalność zostanie wystawiona na straszliwą próbę. U Bekmambetowa jest więc Messala postacią tragiczną. Nie czarnym charakterem, lecz ofiarą okoliczności i własnych słabości. Przez znaczną część filmu znacznie gorzej prezentuje się Juda Ben Hur. Jest uprzywilejowanym gnojkiem, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy i wie lepiej, jak funkcjonuje świat i jak należy się w nim zachować. To, że jest całkiem sympatycznym człowiekiem, tylko działa na jego niekorzyść. Jest żywym dowodem na to, że miłe obejście jest destrukcyjne, jeśli idzie w parze z naiwnością i władzą zyskaną za sprawą urodzenia.

Oczywiście taka relacja nie jest nowym patentem w hollywoodzkich widowiskach. Ale Bekmambetow wykorzystał je zdecydowanie lepiej niż chociażby Ridley Scott w "Exodusie". Juda i Messala na łopatki rozkładają Mojżesza i Ramzesa.

Niestety druga połowa "Ben-Hura" jest już słabsza. Bekmambetow jakby przestraszył się tego, jak mocno nagina wizerunki głównych bohaterów i zrezygnował z konsekwentnego ich poprowadzenia. To jednak rozwala kluczowe momenty filmu. Juda jest zdecydowanie za mało wściekły. Nienawiść i pragnienie zemsty, które miało zapewnić mu trwanie, jest kompletnie nieobecne na ekranie. Podobnie Messala nie jest aż tak wielkim pozerem, jakim powinien być niosąc w duszy ból grzechu i poczucia winy. Przez to wyścigowi rydwanów brakuje emocjonalnego pierwiastka, który mógłby sprawić, że sekwencja stałaby się symbolem całego widowiska. Przez te braki finał zamiast być chwilą transcendencji, jest tanim kiczem, chwytem tak ckliwym, że aż wywołującym mdłości i śmiech niedowierzania.

W tych momentach dał o sobie znać stary Bekmambetow. Na szczęście byłem już wtedy tak bardzo zdumiony tym, jak niewiele "Ben-Hur" przypomina to, czego się spodziewałem, że nie zepsuł mi filmu.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)