Knock Knock (2015)
"Kto tam?" doskonale ilustruje jeden z większych problemów amerykańskiego kina – "pitch". Wiele filmów, szczególnie tych gatunkowych, opiera się właśnie na pitchu, zajawce fabuły. Ma on brzmieć tak kusząco, żeby producenci nie mogli się powstrzymać i wyrazili zgodę na sfinansowanie całego filmu. Ale problem polega na tym, że bardzo często twórcom pitchu nie udaje się go rozbudować w pełnoprawny film. I tak właśnie jest tutaj.
Eli Roth miał naprawdę świetny pomysł. Cóż mogło być bardziej intrygującego niż facet, samiec alfa, który staje się ofiarą dwóch nimfetek-psychopatek. Niestety próba rozbudowania tego pomysłu w fabułę okazała się kompletnym fiaskiem. Filmowi brakuje dramaturgii, napięcia, a nawet seksu. Co gorsza nie czuć w tym żadnej przewrotności (wystarczy porównać sobie ten film z "Hard Candy" – tam podobny pomysł został właściwie zaprezentowany).
W "Kto tam?" wszystko wypadało nie tak. Pułapka zastawiona przez dziewczyny nie została właściwie wygrana. Roth kompletnie ignoruje fakt, że bohater został de facto zgwałcony. Z późniejszych dialogów można wywnioskować, że reżyserowi zależało na zatarciu granicy; dziewczyny miały być natarczywe, ale bohater miał mieć możliwość odmówienia. Ale nie tak to wygląda na ekranie. Widać za to, że dziewczyny nie uznają "nie" za odpowiedź, a w pewnym momencie reakcja fizyczna organizmu po prostu zdradza bohatera, który przecież był już po paru głębszych.
Oczywiście psychopatki mogły tylko udawać, że dają ofierze szansę na odrzucenie ich awansów. W końcu są psychopatkami. Ale to również nie zostało odpowiednio wygrane. Roth nie potrafił się zdecydować jakim rodzajem drapieżników mają być dziewczyny, więc zrobił z nich mieszankę sprawców działających z premedytacją i improwizujących. Rezultat jest mało satysfakcjonujący. Film zamiast przykuwać uwagę, śmieszy swoją głupotą. "Kto tam?" przypomina najgorsze thrillery erotyczne z lat 90., a nie wywrócony do góry nogami format kina home invasion.
Ocena: 3
Eli Roth miał naprawdę świetny pomysł. Cóż mogło być bardziej intrygującego niż facet, samiec alfa, który staje się ofiarą dwóch nimfetek-psychopatek. Niestety próba rozbudowania tego pomysłu w fabułę okazała się kompletnym fiaskiem. Filmowi brakuje dramaturgii, napięcia, a nawet seksu. Co gorsza nie czuć w tym żadnej przewrotności (wystarczy porównać sobie ten film z "Hard Candy" – tam podobny pomysł został właściwie zaprezentowany).
W "Kto tam?" wszystko wypadało nie tak. Pułapka zastawiona przez dziewczyny nie została właściwie wygrana. Roth kompletnie ignoruje fakt, że bohater został de facto zgwałcony. Z późniejszych dialogów można wywnioskować, że reżyserowi zależało na zatarciu granicy; dziewczyny miały być natarczywe, ale bohater miał mieć możliwość odmówienia. Ale nie tak to wygląda na ekranie. Widać za to, że dziewczyny nie uznają "nie" za odpowiedź, a w pewnym momencie reakcja fizyczna organizmu po prostu zdradza bohatera, który przecież był już po paru głębszych.
Oczywiście psychopatki mogły tylko udawać, że dają ofierze szansę na odrzucenie ich awansów. W końcu są psychopatkami. Ale to również nie zostało odpowiednio wygrane. Roth nie potrafił się zdecydować jakim rodzajem drapieżników mają być dziewczyny, więc zrobił z nich mieszankę sprawców działających z premedytacją i improwizujących. Rezultat jest mało satysfakcjonujący. Film zamiast przykuwać uwagę, śmieszy swoją głupotą. "Kto tam?" przypomina najgorsze thrillery erotyczne z lat 90., a nie wywrócony do góry nogami format kina home invasion.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz