Suicide Squad (2016)
Jestem zawiedziony. Myślałem, że zobaczę jeden z najgorszych filmów roku. A tymczasem "Legion samobójców" nie gra nawet w przybliżeniu w tej samej lidze co "Dzień Niepodległości: Odrodzenie", "Alicja po drugiej stronie lustra", "Królowa pustyni" czy "Point Break – Na fali". David Ayer zrobił typowy dla siebie film, który niczym szczególnym na plus się nie wyróżnia, ale jest po prostu fajną geekową rozrywką i geek we mnie był po seansie w pełni usatysfakcjonowany.
Odnoszę wrażenie, że ci, którzy chwalą Marvela i krytykują "Legion samobójców", po prostu nie lubią komiksowości w kinie. Marvel wyspecjalizował się w robieniu dobrych filmów, eliminując z nich wszystkie możliwe oznaki komiksowości. A to, co zostało przykryte zostaje humorem lub skutecznie (w większości przypadków) zamaskowane. Tacy "Strażnicy Galaktyki" to w końcu "kino nowej przygody"... tyle tylko, że z komiksowymi bohaterami. Drugi czy trzeci "Kapitan Ameryki" to kino sensacyjne w stylu Bonda czy Bourne'a... tyle tylko, że z komiksowymi bohaterami. Nie mam wątpliwości, że gdyby "Legion samobójców" był częścią MCU, to dostalibyśmy "Parszywą dwunastkę"... tyle tylko, że z komiksowymi bohaterami.
Ayer jednak wybrał inną drogę. Jego film różni się zarówno od kinowego uniwersum Marvela jak i od filmów Zacka Snydera. Nie można go nawet porównywać z "Deadpoolem", który wybrał inną, lecz równie skuteczną metodę rozbrojenia zarzutu o komiksowość - autoironię. "Legion samobójców" jest tymczasem kolorowym chaosem, kwintesencją komiksowości jako dziedziny życia mającej sprawiać frajdę i nic więcej. Dlatego też jako film jest ledwie przeciętny i zarzut o niedopracowanie strony narracyjnej na pierwszy rzut oka wydaje się zasadny. W rzeczywistości jednak jest to przemyślana i odważna strategia polegająca na pozbyciu się prawie wszystkich elementów typowych dla "normalnego" filmu. Nie ma tu tradycyjnie rozumianej ekspozycji i budowania relacji między bohaterami. Zamiast tego od początku do końca Ayer skupia się tylko na jednym, na działaniu, ale rozumianym komiksowo.
Oglądając "Legion samobójców" miałem wrażenie, że reżyser próbuje wręcz stworzyć z filmu ruchomy komiks (ale rozumiany inaczej niż w przypadku "Watchmen" czy "Sin City"). Stąd rzecz jest niczym innym, jak serią pojawiających się jedna po drugiej sekwencji z minimum "zanieczyszczeń" w postaci ustalania okoliczności, relacji, wyjaśnień. Są tu tylko te rzeczy, które zmieszczą się w panelu komiksowym zachowując jasność i przejrzystość przekazu, a przede wszystkim wartość rozrywkową. Temu samemu służy muzyka, której wykorzystanie odbiega od tego, do czego przyzwyczaiło nas współczesne kino. Ale mi formuła przyjęta przez Ayera odpowiadała. Nie ma tu finezji, wplatania piosenek w materię opowieści. Dla wzrokowców sposób wykorzystania muzyki przez Ayera będzie nie do przyjęcia, ponieważ będzie wprowadzać dysonans, sprawiać, że wideo i audio będą się ze sobą gryźć. Namacalność muzyki, jej natrętna oczywistość mnie jednak podobała się, bo tworzyła namacalną fakturę opowieści.
W tych warunkach świetnie wypadła cała obsada, czego przed obejrzeniem filmu wcale nie byłem taki pewny. Will Smith był w porządku, a Jai Courtney naprawdę musi przestać się golić. Tu ma całkiem spory zarost i jak dla mnie nigdy nie grał lepiej. (PS. Zarośnięty Scott Eastwood wygląda prawie jak młody Logan z komiksów Marvela. Mógłby z niego być całkiem niezły Wolverine).
Choć jednak na "Legionie samobójców" całkiem nieźle się bawiłem, to jest tu kilka rzeczy, które mi przeszkadzały. Po pierwsze Ayer. Kiedy tylko zwalniał tempo, gdy próbował zrobić rzecz bardziej normalną i na przykład pokazać relacje bohaterów, od razu robiło się nudno. Najgorszą sceną w całym filmie jest ta, kiedy członkowie legionu idą się napić. Jak dla mnie można było tę scenę w całości wyrzucić.
Po drugie Joker. Nie, nie przeszkadza mi interpretacja Jareda Leto. Przeszkadza mi sam Joker, który jest tu niepotrzebny i po prostu zaśmieca swoją obecnością ekran. Ja wiem, że miał to być wielki magnes (w końcu Leto wymieniany jest w napisach jako drugi), ale dla "Legionu samobójców" w takiej dawce był niepotrzebny. Trzeba było go albo uczynić przeciwnikiem bohaterów albo też zostawić na sam koniec, jako zapowiedź postaci na potrzeby innych filmów.
Po trzecie czarne charaktery. Jak u Marvela czy Foxa, tak i tu są po prostu słabe. Ruszanie biodrami zdaje się być główną bronią/atrybutem jednej z postaci i robi to idiotyczne wrażenie nawet w stylistyce przyjętej przez reżysera. Oglądając takich przeciwników dochodzę do wniosku, że filmy komiksowe byłyby lepsze, gdyby po prostu z finalnych bossów twórcy zrezygnowali.
Po czwarte - PG-13. Temu filmowi zdecydowanie przydałoby się trochę gore.
Ocena: 6
Odnoszę wrażenie, że ci, którzy chwalą Marvela i krytykują "Legion samobójców", po prostu nie lubią komiksowości w kinie. Marvel wyspecjalizował się w robieniu dobrych filmów, eliminując z nich wszystkie możliwe oznaki komiksowości. A to, co zostało przykryte zostaje humorem lub skutecznie (w większości przypadków) zamaskowane. Tacy "Strażnicy Galaktyki" to w końcu "kino nowej przygody"... tyle tylko, że z komiksowymi bohaterami. Drugi czy trzeci "Kapitan Ameryki" to kino sensacyjne w stylu Bonda czy Bourne'a... tyle tylko, że z komiksowymi bohaterami. Nie mam wątpliwości, że gdyby "Legion samobójców" był częścią MCU, to dostalibyśmy "Parszywą dwunastkę"... tyle tylko, że z komiksowymi bohaterami.
Ayer jednak wybrał inną drogę. Jego film różni się zarówno od kinowego uniwersum Marvela jak i od filmów Zacka Snydera. Nie można go nawet porównywać z "Deadpoolem", który wybrał inną, lecz równie skuteczną metodę rozbrojenia zarzutu o komiksowość - autoironię. "Legion samobójców" jest tymczasem kolorowym chaosem, kwintesencją komiksowości jako dziedziny życia mającej sprawiać frajdę i nic więcej. Dlatego też jako film jest ledwie przeciętny i zarzut o niedopracowanie strony narracyjnej na pierwszy rzut oka wydaje się zasadny. W rzeczywistości jednak jest to przemyślana i odważna strategia polegająca na pozbyciu się prawie wszystkich elementów typowych dla "normalnego" filmu. Nie ma tu tradycyjnie rozumianej ekspozycji i budowania relacji między bohaterami. Zamiast tego od początku do końca Ayer skupia się tylko na jednym, na działaniu, ale rozumianym komiksowo.
Oglądając "Legion samobójców" miałem wrażenie, że reżyser próbuje wręcz stworzyć z filmu ruchomy komiks (ale rozumiany inaczej niż w przypadku "Watchmen" czy "Sin City"). Stąd rzecz jest niczym innym, jak serią pojawiających się jedna po drugiej sekwencji z minimum "zanieczyszczeń" w postaci ustalania okoliczności, relacji, wyjaśnień. Są tu tylko te rzeczy, które zmieszczą się w panelu komiksowym zachowując jasność i przejrzystość przekazu, a przede wszystkim wartość rozrywkową. Temu samemu służy muzyka, której wykorzystanie odbiega od tego, do czego przyzwyczaiło nas współczesne kino. Ale mi formuła przyjęta przez Ayera odpowiadała. Nie ma tu finezji, wplatania piosenek w materię opowieści. Dla wzrokowców sposób wykorzystania muzyki przez Ayera będzie nie do przyjęcia, ponieważ będzie wprowadzać dysonans, sprawiać, że wideo i audio będą się ze sobą gryźć. Namacalność muzyki, jej natrętna oczywistość mnie jednak podobała się, bo tworzyła namacalną fakturę opowieści.
W tych warunkach świetnie wypadła cała obsada, czego przed obejrzeniem filmu wcale nie byłem taki pewny. Will Smith był w porządku, a Jai Courtney naprawdę musi przestać się golić. Tu ma całkiem spory zarost i jak dla mnie nigdy nie grał lepiej. (PS. Zarośnięty Scott Eastwood wygląda prawie jak młody Logan z komiksów Marvela. Mógłby z niego być całkiem niezły Wolverine).
Choć jednak na "Legionie samobójców" całkiem nieźle się bawiłem, to jest tu kilka rzeczy, które mi przeszkadzały. Po pierwsze Ayer. Kiedy tylko zwalniał tempo, gdy próbował zrobić rzecz bardziej normalną i na przykład pokazać relacje bohaterów, od razu robiło się nudno. Najgorszą sceną w całym filmie jest ta, kiedy członkowie legionu idą się napić. Jak dla mnie można było tę scenę w całości wyrzucić.
Po drugie Joker. Nie, nie przeszkadza mi interpretacja Jareda Leto. Przeszkadza mi sam Joker, który jest tu niepotrzebny i po prostu zaśmieca swoją obecnością ekran. Ja wiem, że miał to być wielki magnes (w końcu Leto wymieniany jest w napisach jako drugi), ale dla "Legionu samobójców" w takiej dawce był niepotrzebny. Trzeba było go albo uczynić przeciwnikiem bohaterów albo też zostawić na sam koniec, jako zapowiedź postaci na potrzeby innych filmów.
Po trzecie czarne charaktery. Jak u Marvela czy Foxa, tak i tu są po prostu słabe. Ruszanie biodrami zdaje się być główną bronią/atrybutem jednej z postaci i robi to idiotyczne wrażenie nawet w stylistyce przyjętej przez reżysera. Oglądając takich przeciwników dochodzę do wniosku, że filmy komiksowe byłyby lepsze, gdyby po prostu z finalnych bossów twórcy zrezygnowali.
Po czwarte - PG-13. Temu filmowi zdecydowanie przydałoby się trochę gore.
Ocena: 6
Jestem zawiedziony. Myślałem, że trzaśniesz 9/10 :):):)
OdpowiedzUsuńto i tak bardzo wysoka ocena
Usuńżaden film Ayera nie oceniłem wyżej niż na 6 :)
Mi też się nawet podobało, ale dałbym oczko niżej, bo to zdecydowanie nie jest dobry film. Wg mnie nie jest komiksowy, tylko gro komputerowy (o czym wspominał Patryk pod koniec swojej recenzji). A konkretnie chodzi o gry z gatunku scrollowanych beat'em upów (chodzonych bijatyk), w które kiedyś się grało na automatach. Rzeczy takie jak Final Fight, Battle Circuit, Captain Commando, Cadillacs and Dinosaurs, The Punisher, Alien vs. Predator itd.
OdpowiedzUsuńhttps://youtu.be/JLGquPLLHpk
https://youtu.be/k_4cSh9J4P8
https://youtu.be/vVlNo2iVM8s
https://youtu.be/fN57WoVD3Mw
https://youtu.be/BqrnUyjIRtw
https://youtu.be/ySyId7TAEDU
Sporo scen i wizualnego języka jest jakby żywcem przeniesionych z tych gier. Intra przedstawiające postacie. Grupa barwnych bohaterów spaceruje i walczy po opuszczonym mieście. Scena walki w windzie, którą miała Harley (w każdej takiej grze jest walka w windzie). Walka z final bossem w pomieszczeniu gdzie kosmiczny vortex rozpierdziela scenerię. Bohaterowie są motywowani chęcią ocalenia dziewczyny czy córki, jak Mike Haggar i Cody w Final Fighcie. Nawet ta scena w barze pasuje do takich gier.
I jeszcze coś. Myślałem już o tym, ale teraz mnie trochę podpuściłeś. Strzelanie w banie tych nędznie zrobionych zombie jak ze studia Tromy, to jak nic "House of Dead" na PC
Usuńnie myślałem o tym filmie w kategoriach archaicznych gier, ale jest w tym sporo racji
Usuń