War Dogs (2016)
"Rekiny wojny" to przykład filmu, w którym poszczególne elementy wypadają lepiej niż ich suma. Kiedy myślę o szczegółach, to naprawdę znajduję tu wiele fajnych momentów. Czasem są to drobnostki, jak choćby scena, w której bohaterowie palą marihuanę tuż przed spotkaniem z przedstawicielami Pentagonu, a w masce ich samochodu odbija się amerykańska flaga. Innym razem są to rzeczy fundamentalne dla całego filmu, jak chociażby dobra kreacja Jonah Hilla. Bardzo łatwo mógł stać się wyłącznie zbiorem efekciarskich manieryzmów, ale aktor na to nie pozwolił, czyniąc z granego przez siebie bohatera postać wyrazistą i intrygującą.
Kiedy jednak patrzę na "Rekiny wojny" jako całość, to nie jestem w stanie wykrzesać z siebie entuzjazmu. Todd Phillips opowiada bowiem kolejną już historię o cwaniaczkach, którzy próbowali wykiwać system, by spełnić swój amerykański sen. Problem w tym, że nie może się równać ani z Martinem Scorsesem i jego "Wilkiem z Wall Street" ani z Adamem McKayem i jego "Big Short". "Rekiny wojny" nie są równie dynamicznie opowiedziane, ani równie inteligentne. Phillipsowi brakuje przenikliwości. W jego filmie króluje pustka. Reżyser porusza wiele wątków, ale żaden z nich nie jest ani rozbudowany ani bliżej zbadany. Pokazuje skłonność do fabrykowania faktów przez jednego z bohaterów, ale nie wiadomo po co to robi. Wykorzystuje system funkcjonowania USA do budowy fabuły, ale nie wyciąga z tego żadnych wniosków. Wśród bohaterów są osoby o mocno określonych poglądach, które jednak nie mają problemów z korzystaniem z materialnych wygód pochodzących z nie do końca jasnych źródeł, ale Phillips nie poświęca im nawet minuty refleksji.
"Rekiny wojny" to zaledwie zbiór anegdot i dygresji. Niestety nie są one aż tak barwne czy też z takim zacięciem opowiedziane, by uzasadniały istnienie całości.
Ocena: 4
Kiedy jednak patrzę na "Rekiny wojny" jako całość, to nie jestem w stanie wykrzesać z siebie entuzjazmu. Todd Phillips opowiada bowiem kolejną już historię o cwaniaczkach, którzy próbowali wykiwać system, by spełnić swój amerykański sen. Problem w tym, że nie może się równać ani z Martinem Scorsesem i jego "Wilkiem z Wall Street" ani z Adamem McKayem i jego "Big Short". "Rekiny wojny" nie są równie dynamicznie opowiedziane, ani równie inteligentne. Phillipsowi brakuje przenikliwości. W jego filmie króluje pustka. Reżyser porusza wiele wątków, ale żaden z nich nie jest ani rozbudowany ani bliżej zbadany. Pokazuje skłonność do fabrykowania faktów przez jednego z bohaterów, ale nie wiadomo po co to robi. Wykorzystuje system funkcjonowania USA do budowy fabuły, ale nie wyciąga z tego żadnych wniosków. Wśród bohaterów są osoby o mocno określonych poglądach, które jednak nie mają problemów z korzystaniem z materialnych wygód pochodzących z nie do końca jasnych źródeł, ale Phillips nie poświęca im nawet minuty refleksji.
"Rekiny wojny" to zaledwie zbiór anegdot i dygresji. Niestety nie są one aż tak barwne czy też z takim zacięciem opowiedziane, by uzasadniały istnienie całości.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz