Home (2016)
Fien Troch wydaje się być belgijską wersją Larry'ego Clarka, zaś jej najnowszy film "Home" to wypisz wymaluj "Ken Park". Tyle tylko, że od strony realizacyjnej wyglądający inaczej. Belgijska reżyserka postawiła na surowy obraz, często korzysta z kamery telefonu komórkowego (a w każdym razie go imituje). Stosuje ostre najazdy, czasem obraz się trzęsie albo kadr jest pod dziwnym kątem. Wszystko to ma jednak sens. Sprawia, że opowieść staje się bardziej namacalna, rzeczywista. Doskonale też współgra z kreacjami młodych, niedoświadczonych aktorów. Loïc Bellemans, Sebastian Van Dun, Lena Suijkerbuijk są nadzwyczajni w swojej naturalności. Nawet jeśli zdarzają się im drobne potknięcia, to jak najbardziej pasuje to do granych postaci, do dzieciaków, którzy mogą się zająknąć, mogą zachowywać się niekonsekwentnie. Wygląda to, jakbyśmy oglądali surowy materiał, prawdziwe życie. Co doskonale robi filmowi, ponieważ w pewnym momencie fabularnie reżyserka stawia na mocną woltę, która w innych warunkach mogłaby pogrzebać całość. Plusem jest też strona muzyczna, która jeszcze wzmacnia klimat budowany przez obraz i grę aktorską.
Jeśli zaś chodzi o świat przedstawiony, to w zasadzie mógłbym tutaj powtórzyć niemal wszystko to, co kiedyś napisałem na temat "Ken Park". "Home" to opowieść o pustce, o życiu dzieci wśród kosmitów, którymi są rodzice. U Troch nie istnieje coś takiego, jak możliwość porozumienia między pokoleniami. Nawet kiedy dorośli wykazują zainteresowanie swoimi pociechami, to są w tym nieporadni, wykazując się ignorancją i ślepotą, zwracając uwagę na to, co z ich punktu widzenia jest istotne, lecz nie na to, co ważne jest dla nastolatków. Inni dorośli zdają się tego świadomi (jak matka Kevina) i po prostu się poddają. Umywają ręce niczym Piłat, podrzucają problem innym, myśląc, że w ten sposób rozwiązują zaognioną sytuację, a w rzeczywistości prowadząc do totalnego spustoszenia w duszach młodych ludzi. I są wreszcie ci rodzice (jak matka Johna), dla których dzieci są przedmiotami do zagłuszania bólu własnych pokiereszowanych dusz. I nie ważne jest, jak bardzo będą przy tym krzywdzić dzieci. Są ślepi na cudze cierpienie, ponieważ sami żyją w piekle.
"Home" to kino okrutne. Przepaść, jaka dzieli nastolatków od dorosłych, budzi przerażenie. A przy wybranej przez Troch stylistyce mrozi po prostu krew w żyłach zostawiając widza z myślą, że wszyscy jesteśmy przegranymi ludźmi.
Ocena: 7
Jeśli zaś chodzi o świat przedstawiony, to w zasadzie mógłbym tutaj powtórzyć niemal wszystko to, co kiedyś napisałem na temat "Ken Park". "Home" to opowieść o pustce, o życiu dzieci wśród kosmitów, którymi są rodzice. U Troch nie istnieje coś takiego, jak możliwość porozumienia między pokoleniami. Nawet kiedy dorośli wykazują zainteresowanie swoimi pociechami, to są w tym nieporadni, wykazując się ignorancją i ślepotą, zwracając uwagę na to, co z ich punktu widzenia jest istotne, lecz nie na to, co ważne jest dla nastolatków. Inni dorośli zdają się tego świadomi (jak matka Kevina) i po prostu się poddają. Umywają ręce niczym Piłat, podrzucają problem innym, myśląc, że w ten sposób rozwiązują zaognioną sytuację, a w rzeczywistości prowadząc do totalnego spustoszenia w duszach młodych ludzi. I są wreszcie ci rodzice (jak matka Johna), dla których dzieci są przedmiotami do zagłuszania bólu własnych pokiereszowanych dusz. I nie ważne jest, jak bardzo będą przy tym krzywdzić dzieci. Są ślepi na cudze cierpienie, ponieważ sami żyją w piekle.
"Home" to kino okrutne. Przepaść, jaka dzieli nastolatków od dorosłych, budzi przerażenie. A przy wybranej przez Troch stylistyce mrozi po prostu krew w żyłach zostawiając widza z myślą, że wszyscy jesteśmy przegranymi ludźmi.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz