Maggie's Plan (2015)
Matko jedyna, cóż to było za męczące, bełkotliwe dzieło! "Plan Maggie" to opowieść o tym, jak to planowanie życia do ostatniego szczegółu nie jest najlepszym rozwiązaniem, ponieważ plany te mogą się zrealizować. I nagle okazuje się, że to, czego pragniemy, nie jest tym, czego potrzebujemy i przez lata trzeba się męczyć z konsekwencjami pomieszania tego pierwszego z tym drugim.
Nie jest to może szczególnie odkrywcze przesłanie (szczególnie w kinie niezależnym), ale odpowiednio spreparowane na pewno dałoby się je skonsumować. Ale film Miller (która przecież popełniła kiedyś całkiem dobrą "Balladę o Jacku i Rose") do takich nie należy. Film oparty został na dialogach i grze Grety Gerwig. Ani jedno ani drugie nieszczególnie się udało. Jeśli już ktoś się waży na budowanie filmu na słowie, to powinien dopracować teksty do ostatniego szczegółu. Tymczasem większość dialogów w tym filmie nie jest szczególnie błyskotliwa. Miejscami bohaterowie straszliwie przynudzają bawiąc się w deklamowanie oczywistości. Gerwig natomiast udowadnia, że ma dość skromny warsztat aktorski i już dawno wyprztykała się, przez co tutaj musiała po prostu bazować na manieryzmach. Gwiazdorska obsada drugiego planu niestety nie oferowała najmniejszego chociażby wsparcia. A już Julianne Moore siłująca się z islandzkim (?) akcentem, wypadała tak, jakby parodiowała samą siebie z lepszych filmów.
Jednak najgorsze jest to, że pod metrową warstwą mułu paplaniny kryją się bardzo ciekawe pomysły. Przede wszystkim spodobała mi się koncepcja zacieśniania relacji pomiędzy trójką głównych postaci. Szczególnie obiecująco wypadały sceny Maggie i Georgetty. Widać w nich potencjał na przewrotną, inteligentną, a miejscami wręcz subwersywną miejską komedię obyczajową. Spodobała mi się też gra Travisa Fimmela. Tylko on wydał mi się grać prawdziwie, a już scena, w której po raz pierwszy widzi dziecko Maggie, uważam za najlepszy moment całego filmu. I naprawdę żałuję, że reżyserce zabrakło chęci?, talentu?, możliwości?, by cały "Plan Maggie" uczynić równie wrażliwym na niewypowiadane pragnienia.
Ocena: 4
Nie jest to może szczególnie odkrywcze przesłanie (szczególnie w kinie niezależnym), ale odpowiednio spreparowane na pewno dałoby się je skonsumować. Ale film Miller (która przecież popełniła kiedyś całkiem dobrą "Balladę o Jacku i Rose") do takich nie należy. Film oparty został na dialogach i grze Grety Gerwig. Ani jedno ani drugie nieszczególnie się udało. Jeśli już ktoś się waży na budowanie filmu na słowie, to powinien dopracować teksty do ostatniego szczegółu. Tymczasem większość dialogów w tym filmie nie jest szczególnie błyskotliwa. Miejscami bohaterowie straszliwie przynudzają bawiąc się w deklamowanie oczywistości. Gerwig natomiast udowadnia, że ma dość skromny warsztat aktorski i już dawno wyprztykała się, przez co tutaj musiała po prostu bazować na manieryzmach. Gwiazdorska obsada drugiego planu niestety nie oferowała najmniejszego chociażby wsparcia. A już Julianne Moore siłująca się z islandzkim (?) akcentem, wypadała tak, jakby parodiowała samą siebie z lepszych filmów.
Jednak najgorsze jest to, że pod metrową warstwą mułu paplaniny kryją się bardzo ciekawe pomysły. Przede wszystkim spodobała mi się koncepcja zacieśniania relacji pomiędzy trójką głównych postaci. Szczególnie obiecująco wypadały sceny Maggie i Georgetty. Widać w nich potencjał na przewrotną, inteligentną, a miejscami wręcz subwersywną miejską komedię obyczajową. Spodobała mi się też gra Travisa Fimmela. Tylko on wydał mi się grać prawdziwie, a już scena, w której po raz pierwszy widzi dziecko Maggie, uważam za najlepszy moment całego filmu. I naprawdę żałuję, że reżyserce zabrakło chęci?, talentu?, możliwości?, by cały "Plan Maggie" uczynić równie wrażliwym na niewypowiadane pragnienia.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz