Hannah: Buddhism's Untold Journey (2014)
Ugh. Ależ mnie ten film zmęczył. Na moje oko, to nie jest to wcale dokument, a jedynie rzecz powierzchownie dokument przypominająca. W rzeczywistości jest to raczej film orientacyjny, którego emisji można byłoby się spodziewać na pierwszym spotkaniu nowych członków grupy założonej lub odwołującej się do osoby Hannah Nydahl. Przez prawie półtorej godziny bowiem z ekranu płynie niekończący się strumień zachwytów i komplementów pod jej adresem. Obraz zrobiony jest zgodnie ze sztuką hagiograficzną, pokazującą postać Nydhal w samych superlatywach.
Ale w ten sposób trochę trudno uznać "Hannah. Nieznaną historię buddyzmu" za film biograficzny. To raczej krótki przewodnik po bogatej działalności Nydahl i spis wszelkich jej przymiotów. Nie znalazło się tu miejsce na choćby jedno słowo krytyki, najmniejszy nawet znak zapytania wobec jej życiorysu. Jeśli nie jest się potencjalnym uczniem, to ten bałwochwalczy ton po prostu w pewnym momencie staje się niemożliwy do wytrzymania.
Niestety podtytuł "Nieznana historia buddyzmu" również wprowadza w błąd. Film nie podaje nawet podstaw buddyzmu, a co dopiero mówić o "nieznanej historii". O tym, że są "cztery szkoły buddyzmu" dowiadujemy się w przelocie. Ale czym się każda z tych szkół charakteryzuje, co je od siebie różni, a co łączy, pozostanie nieznaną historią nawet po zakończeniu filmu. Osoby wypowiadające się do kamery albo w ogóle unikają terminologii buddyjskiej albo stosują ją bez wyjaśniania, co się za tymi pojęciami kryje (np. dharma). Osoba Szamara Rinpocze, choć ma podkreślone znaczenie, chyba w żadnym momencie nie jest wskazana jako tulku.
W filmie zrobiono też wszystko, by umniejszyć, jeśli nie w ogóle zbagatelizować, kontrowersje wokół 17. karmapy. Uwagę odwraca się poprzez zaakcentowanie roli samej Nydahl w wyborze jednego z dwóch pretendentów do tytułu nowego wcielenia karmapy, który oczywiście twórcy filmu (poprzez wypowiedzi zawarte w dokumencie) uznają za jedynego i prawdziwego. I choć udają obiektywizm i asekurują się, że każdy powinien wyrobić sobie zdanie samodzielnie osądzając fakty, to sami skrzętnie pomijają to, co dla nich jest niewygodne (w filmie praktycznie nic nie mówi się o dalajlamie, który przecież dla większości postronnych widzów jest głównym jeśli nie jedynym symbole buddyzmu... Czy to przypadek, skoro dalajlama uznaje za karmapę nie tego, kogo popierała Nydahl?).
Z tych też względów "Hannah" mogę traktować wyłącznie jako film dla popleczników Nydhal i dla nikogo więcej.
Ocena: 4
Ale w ten sposób trochę trudno uznać "Hannah. Nieznaną historię buddyzmu" za film biograficzny. To raczej krótki przewodnik po bogatej działalności Nydahl i spis wszelkich jej przymiotów. Nie znalazło się tu miejsce na choćby jedno słowo krytyki, najmniejszy nawet znak zapytania wobec jej życiorysu. Jeśli nie jest się potencjalnym uczniem, to ten bałwochwalczy ton po prostu w pewnym momencie staje się niemożliwy do wytrzymania.
Niestety podtytuł "Nieznana historia buddyzmu" również wprowadza w błąd. Film nie podaje nawet podstaw buddyzmu, a co dopiero mówić o "nieznanej historii". O tym, że są "cztery szkoły buddyzmu" dowiadujemy się w przelocie. Ale czym się każda z tych szkół charakteryzuje, co je od siebie różni, a co łączy, pozostanie nieznaną historią nawet po zakończeniu filmu. Osoby wypowiadające się do kamery albo w ogóle unikają terminologii buddyjskiej albo stosują ją bez wyjaśniania, co się za tymi pojęciami kryje (np. dharma). Osoba Szamara Rinpocze, choć ma podkreślone znaczenie, chyba w żadnym momencie nie jest wskazana jako tulku.
W filmie zrobiono też wszystko, by umniejszyć, jeśli nie w ogóle zbagatelizować, kontrowersje wokół 17. karmapy. Uwagę odwraca się poprzez zaakcentowanie roli samej Nydahl w wyborze jednego z dwóch pretendentów do tytułu nowego wcielenia karmapy, który oczywiście twórcy filmu (poprzez wypowiedzi zawarte w dokumencie) uznają za jedynego i prawdziwego. I choć udają obiektywizm i asekurują się, że każdy powinien wyrobić sobie zdanie samodzielnie osądzając fakty, to sami skrzętnie pomijają to, co dla nich jest niewygodne (w filmie praktycznie nic nie mówi się o dalajlamie, który przecież dla większości postronnych widzów jest głównym jeśli nie jedynym symbole buddyzmu... Czy to przypadek, skoro dalajlama uznaje za karmapę nie tego, kogo popierała Nydahl?).
Z tych też względów "Hannah" mogę traktować wyłącznie jako film dla popleczników Nydhal i dla nikogo więcej.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz