The Dresser (2015)
Uwielbiam starego "Garderobianego" Przede wszystkim za dwie fantastyczne kreacje aktorskie Toma Courtenaya i Alberta Finneya. Byłem więc bardzo ciekaw tego, jak poradzą sobie Ian McKellen i Anthony Hopkins.
Ku mojemu niepomiernemu zdumieniu okazało się, że nowy "Garderobiany" jest filmem słabym. Także, choć nie tylko, za sprawą gry aktorskiej. Zarówno McKellen jak i Hopkins grają poprawnie. Czuć jednak, że reżyser ich nie docisną, że te kreacje nie są tour de force. Rozczarował mnie przede wszystkim McKellen. Jego Norman jest postacią mdłą, którą całkowicie bym zignorował, gdyby nie fakt, że prawie cały czas przebywa w centrum akcji. Niespodziewanie jedyną osobą, której gra aktorska poruszyła mnie jest Sarah Lancashire w roli Marge. W poprzedniej wersji ta postać kompletnie nie zapadła mi w pamięci. Tymczasem tutaj cicha obecność Lancashire robi piorunujące wrażenie. Marge w jej interpretacji staje się postacią złożoną, cierpiącą, ale zarazem wdzięczną za kształt, jakie jej życie przyjęło. Kocham takie postaci, a Lancashire wspaniale się w niej odnalazła. Jeśli nowego "Garderobianego" zapamiętam, to wyłącznie za tę kreację.
Nie podoba mi się również sama fabuła. Jest zbyt rozdrobniona. Reżyser próbuje kreślić zbyt szeroki obraz życia w teatrze. Co przy jego nieumiejętnym budowaniu relacji pomiędzy bohaterami prowadzi do tego, że całość jest śmietnikiem chaotycznych pomysłów, gdzie walają się niewykorzystane lub jedynie nadgryzione pomysły. Niektóre monologi (jak ten Johna Ashtona) są fatalnie zainscenizowane i nie mają dla tej akurat wersji fabuły większego znaczenia. Postać Irene jest również dziwacznie traktowana. Jakby sam reżyser nie wiedział, co ma z nią zrobić, ale musiał ją gdzieś umieścić, bo jest w scenariuszu.
Słabe to wszystko było i prawie żałuję, że po film sięgnąłem.
Ocena: 4
Ku mojemu niepomiernemu zdumieniu okazało się, że nowy "Garderobiany" jest filmem słabym. Także, choć nie tylko, za sprawą gry aktorskiej. Zarówno McKellen jak i Hopkins grają poprawnie. Czuć jednak, że reżyser ich nie docisną, że te kreacje nie są tour de force. Rozczarował mnie przede wszystkim McKellen. Jego Norman jest postacią mdłą, którą całkowicie bym zignorował, gdyby nie fakt, że prawie cały czas przebywa w centrum akcji. Niespodziewanie jedyną osobą, której gra aktorska poruszyła mnie jest Sarah Lancashire w roli Marge. W poprzedniej wersji ta postać kompletnie nie zapadła mi w pamięci. Tymczasem tutaj cicha obecność Lancashire robi piorunujące wrażenie. Marge w jej interpretacji staje się postacią złożoną, cierpiącą, ale zarazem wdzięczną za kształt, jakie jej życie przyjęło. Kocham takie postaci, a Lancashire wspaniale się w niej odnalazła. Jeśli nowego "Garderobianego" zapamiętam, to wyłącznie za tę kreację.
Nie podoba mi się również sama fabuła. Jest zbyt rozdrobniona. Reżyser próbuje kreślić zbyt szeroki obraz życia w teatrze. Co przy jego nieumiejętnym budowaniu relacji pomiędzy bohaterami prowadzi do tego, że całość jest śmietnikiem chaotycznych pomysłów, gdzie walają się niewykorzystane lub jedynie nadgryzione pomysły. Niektóre monologi (jak ten Johna Ashtona) są fatalnie zainscenizowane i nie mają dla tej akurat wersji fabuły większego znaczenia. Postać Irene jest również dziwacznie traktowana. Jakby sam reżyser nie wiedział, co ma z nią zrobić, ale musiał ją gdzieś umieścić, bo jest w scenariuszu.
Słabe to wszystko było i prawie żałuję, że po film sięgnąłem.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz