The Girl on the Train (2016)
To miłe zobaczyć, że nie tylko w Polsce filmowcy wstydzą się prostoty w kinie. Bo "Dziewczyna z pociągu" ma w gruncie rzeczy bardzo banalną intrygę. Zamiast jednak wykorzystać ją jako pretekst do wniknięcia w głąb ludzkiej natury, która prosta nie jest, twórcy poszli w drugą stronę: zaczęli komplikować narrację tak, by banał zmienił się w skomplikowany węzeł intryg i dramatów.
Tyle tylko, że kino tak nie działa. Im bardzie twórcy komplikują sprawy, tym bardziej naiwnie i bzdurnie całość wygląda. Przeszkadza przede wszystkim uderzanie w bardzo poważne tony. Dramat głównej bohaterki, która jest bezpłodną alkoholiczką, zaczyna być stopniowo przysłaniany przez jeszcze straszniejsze traumy kolejnych bohaterek. W innych rękach (i bez intrygi kryminalnej) mogło to być materiałem na mistrzowskie studium kobiecości. Ale Tate Taylor zmienia punkty widzenia wyłącznie po to, by uatrakcyjnić swoją opowieść (czytaj: pokomplikować sprawy, by budować zaskoczenie), zamiast naprawdę przyjrzeć się bólowi kobiet, które musza zmagać się z piętnem niespełnionego macierzyństwa.
Powaga z jaką Taylor opowiada historię pozbawia za to intrygi kryminalnej całego "funu", jaki powinien charakteryzować psychologiczny thriller sensacyjny. Trudno bowiem traktować intrygę rodem z telenoweli z całkowitą powagą, jakiej domaga się reżyser wymuszając na obsadzie aktorskiej grę, jakby to był dramat Czechowa lub Ibsena. I nawet niezłe kreacje aktorskie nie są w stanie pchnąć film na wyżyny, na jakich powinien się znaleźć, by zaspokoić ambicje twórców. Ale doceniam starania Emily Blunt. Jako alkoholiczka wypada całkiem przekonująco.
Ocena: 5
Tyle tylko, że kino tak nie działa. Im bardzie twórcy komplikują sprawy, tym bardziej naiwnie i bzdurnie całość wygląda. Przeszkadza przede wszystkim uderzanie w bardzo poważne tony. Dramat głównej bohaterki, która jest bezpłodną alkoholiczką, zaczyna być stopniowo przysłaniany przez jeszcze straszniejsze traumy kolejnych bohaterek. W innych rękach (i bez intrygi kryminalnej) mogło to być materiałem na mistrzowskie studium kobiecości. Ale Tate Taylor zmienia punkty widzenia wyłącznie po to, by uatrakcyjnić swoją opowieść (czytaj: pokomplikować sprawy, by budować zaskoczenie), zamiast naprawdę przyjrzeć się bólowi kobiet, które musza zmagać się z piętnem niespełnionego macierzyństwa.
Powaga z jaką Taylor opowiada historię pozbawia za to intrygi kryminalnej całego "funu", jaki powinien charakteryzować psychologiczny thriller sensacyjny. Trudno bowiem traktować intrygę rodem z telenoweli z całkowitą powagą, jakiej domaga się reżyser wymuszając na obsadzie aktorskiej grę, jakby to był dramat Czechowa lub Ibsena. I nawet niezłe kreacje aktorskie nie są w stanie pchnąć film na wyżyny, na jakich powinien się znaleźć, by zaspokoić ambicje twórców. Ale doceniam starania Emily Blunt. Jako alkoholiczka wypada całkiem przekonująco.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz