Córki dancingu (2015)
Reżyserka i scenarzysta "Córek dancingu" mieli w rękach wszystkie figury. Powinni więc rozegrać szlema, a im ledwo udało się ugrać 3 bez atu.
Filmy takie jak "Córki dancingu" zawsze wywołują u mnie frustrację. Nie tym, jak wyglądają, ale tym, że stracona została okazja na bycie dziełem wyjątkowym. Bolesto i Smoczyńska mieli kilka genialnych pomysłów, dzięki którym całość powinna stać się niezapomnianym obrazem innym od prawie wszystkich polskich obrazów ostatnich lat (z wyjątkiem "Baby Bump").
Pierwszym było wykorzystanie podań o syrenach i sprowadzenie tych mitycznych istot nad Wisłę. To był strzał w 10. Przebłysk czystego geniuszu. W powodzi przyziemnych opowieści, wreszcie miałem okazję otrzymać coś niesamowitego. "Potwory" w polskim kinie to wciąż wielka rzadkość. A tutaj twórcom udało się również wyjść poza konwenanse światowej kinematografii, ponieważ "Córki dancingu" nie są wcale kinem gatunkowym.
Drugim świetnym pomysłem było umieszczenie akcji w latach 80. Nie dość, że wzmacnia to baśniowość i surrealizm całej historii, to jeszcze pozwala twórcom uderzać w nutę sentymentalizmu, pławić się w kiczu, jednocześnie nie czyniąc ze swojego filmu kiczowatej produkcji. Również to w polskim kinie należy do rzadkości.
Trzecim dobrym pomysłem było uczynienie z "Córek dancingu" musicalu. Ten pomysł spala pozostałe dwa tworząc jedyną w swoim rodzaju fabularną tkaninę.
Ta wyjątkowość bardzo długo napędzała film. Ale niestety rzeczywistość kinowa jest brutalna i na samym pomyśle daleko się nie zajdzie. W końcu "Córki dancingu" zaczynają nużyć, bo idealne klocki są byle jak postawione. Nic się tu nie klei, pomysł istnieje tylko dla samego siebie i do niczego więcej nie prowadzi. Emocjonalnie rzecz jest pusta, a groteska po pewnym czasie męczy. Do napisów końcowych film dociera już na oparach i gdyby potrwał choć kwadrans dłużej, to niestety sprawiłby mi straszliwy zawód. A tak pierwsze wrażenie było jeszcze na tyle silne, bym mimo wszystko rzecz ocenił pozytywnie.
Ocena: 6
Filmy takie jak "Córki dancingu" zawsze wywołują u mnie frustrację. Nie tym, jak wyglądają, ale tym, że stracona została okazja na bycie dziełem wyjątkowym. Bolesto i Smoczyńska mieli kilka genialnych pomysłów, dzięki którym całość powinna stać się niezapomnianym obrazem innym od prawie wszystkich polskich obrazów ostatnich lat (z wyjątkiem "Baby Bump").
Pierwszym było wykorzystanie podań o syrenach i sprowadzenie tych mitycznych istot nad Wisłę. To był strzał w 10. Przebłysk czystego geniuszu. W powodzi przyziemnych opowieści, wreszcie miałem okazję otrzymać coś niesamowitego. "Potwory" w polskim kinie to wciąż wielka rzadkość. A tutaj twórcom udało się również wyjść poza konwenanse światowej kinematografii, ponieważ "Córki dancingu" nie są wcale kinem gatunkowym.
Drugim świetnym pomysłem było umieszczenie akcji w latach 80. Nie dość, że wzmacnia to baśniowość i surrealizm całej historii, to jeszcze pozwala twórcom uderzać w nutę sentymentalizmu, pławić się w kiczu, jednocześnie nie czyniąc ze swojego filmu kiczowatej produkcji. Również to w polskim kinie należy do rzadkości.
Trzecim dobrym pomysłem było uczynienie z "Córek dancingu" musicalu. Ten pomysł spala pozostałe dwa tworząc jedyną w swoim rodzaju fabularną tkaninę.
Ta wyjątkowość bardzo długo napędzała film. Ale niestety rzeczywistość kinowa jest brutalna i na samym pomyśle daleko się nie zajdzie. W końcu "Córki dancingu" zaczynają nużyć, bo idealne klocki są byle jak postawione. Nic się tu nie klei, pomysł istnieje tylko dla samego siebie i do niczego więcej nie prowadzi. Emocjonalnie rzecz jest pusta, a groteska po pewnym czasie męczy. Do napisów końcowych film dociera już na oparach i gdyby potrwał choć kwadrans dłużej, to niestety sprawiłby mi straszliwy zawód. A tak pierwsze wrażenie było jeszcze na tyle silne, bym mimo wszystko rzecz ocenił pozytywnie.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz