Nocturnal Animals (2016)
Tom Ford zaczyna "Zwierzęta nocy" od mocnego uderzania. Pierwsza scena jest po prostu świetna, nietypowa i wizualnie fascynująca. Składa widzowi dwie obietnice. Po pierwsze, że będzie to uczta dla zmysłów. Po drugie, że zaprezentuje nam zbitki znaczeniowe nietypowe dla kina, a przez to oferujące nowy punkt widzenia, nową jakość.
Z tej pierwszej obietnicy Ford się rzeczywiście wywiązuje. W "Zwierzętach nocy" jest pełno zmysłowych, fantastycznie skomponowanych ujęć. Reżyser wykorzystuje swoje bogate doświadczenia ze świata mody, by tworzyć malutkie dzieła sztuki wizualnej. Problem polega na tym, że – w przeciwieństwie do "Samotnego mężczyzny" – te barokowe obrazy bardzo szybko zaczynają sprawiać wrażenie pustych znaczeniowo, do tego wysilonych w swej konstrukcji. Drażniły mnie przede wszystkim sceny symetryczne, przechodzenie od jednego bohatera do drugiego poprzez tworzenie analogicznie skomponowanych ujęć. Po pewnym czasie zamiast wrażenia "wow" wywoływały u mnie westchnienie zmęczenia. Nie podobał mi się też montaż w niektórych scenach, ostre przechodzenia od zbliżenia do zbliżenia (jak choćby w scenie rozmowy bohaterki z matką – dialogi są w niej świetne, ale te wszystkie cięcia straszliwie mnie rozpraszały).
Co do drugiej obietnicy, to niestety Ford rozczarowuje. Reżyser próbuje opowiedzieć nam o brudzie ludzkiej egzystencji, o słabościach zżerających człowieka od środka. Opakowuje to jednak w piękne kostiumy i maski. Jego film jest jak trędowaty, który rozkład ciała próbuje zamaskować słodkimi, mocnymi perfumami. Paradoksalnie jednak ten maskujący zapach jednocześnie wzmacnia to, co ma ukrywać. Jednak "Zwierzętom nocy" brakuje emocjonalnego uderzenia. Ten film jest chłodny i suchy. Wygląda jak któryś z obrazów Xaviera Dolana, tyle że wykastrowanych z całej tej uczuciowej egzaltacji typowej dla filmów młodego Kanadyjczyka. Bez tego jednak historia Susan kompletnie mnie nie zainteresowała. A przez to świetna skądinąd Amy Adams swoją grą aktorską mnie męczyła, bo wydawało mi się marnotrawstwem to, co próbuje uczynić z postacią, która jest mdła i banalna.
Nieco lepiej wypada wątek Tony'ego. Po pierwsze konstrukcja tej postaci jest intrygująca. Ta jego totalna słabość, która czyni go ofiarą nawet w sytuacji, w której ma wszystkie atuty w ręku, była świetnym pomysłem narracyjnym Po drugiej podobała mi się gra Michaela Shannona w roli nihilistycznego stróża prawa, który jednocześnie pogardza Tonym i jest jedyną osobą, która na drodze ku zemście jest skłonna pójść na całość. Jestem przekonany, że gdyby Ford tylko o tej dwójce zrobił film, to oceniłbym go wyżej.
Ocena: 6
Z tej pierwszej obietnicy Ford się rzeczywiście wywiązuje. W "Zwierzętach nocy" jest pełno zmysłowych, fantastycznie skomponowanych ujęć. Reżyser wykorzystuje swoje bogate doświadczenia ze świata mody, by tworzyć malutkie dzieła sztuki wizualnej. Problem polega na tym, że – w przeciwieństwie do "Samotnego mężczyzny" – te barokowe obrazy bardzo szybko zaczynają sprawiać wrażenie pustych znaczeniowo, do tego wysilonych w swej konstrukcji. Drażniły mnie przede wszystkim sceny symetryczne, przechodzenie od jednego bohatera do drugiego poprzez tworzenie analogicznie skomponowanych ujęć. Po pewnym czasie zamiast wrażenia "wow" wywoływały u mnie westchnienie zmęczenia. Nie podobał mi się też montaż w niektórych scenach, ostre przechodzenia od zbliżenia do zbliżenia (jak choćby w scenie rozmowy bohaterki z matką – dialogi są w niej świetne, ale te wszystkie cięcia straszliwie mnie rozpraszały).
Co do drugiej obietnicy, to niestety Ford rozczarowuje. Reżyser próbuje opowiedzieć nam o brudzie ludzkiej egzystencji, o słabościach zżerających człowieka od środka. Opakowuje to jednak w piękne kostiumy i maski. Jego film jest jak trędowaty, który rozkład ciała próbuje zamaskować słodkimi, mocnymi perfumami. Paradoksalnie jednak ten maskujący zapach jednocześnie wzmacnia to, co ma ukrywać. Jednak "Zwierzętom nocy" brakuje emocjonalnego uderzenia. Ten film jest chłodny i suchy. Wygląda jak któryś z obrazów Xaviera Dolana, tyle że wykastrowanych z całej tej uczuciowej egzaltacji typowej dla filmów młodego Kanadyjczyka. Bez tego jednak historia Susan kompletnie mnie nie zainteresowała. A przez to świetna skądinąd Amy Adams swoją grą aktorską mnie męczyła, bo wydawało mi się marnotrawstwem to, co próbuje uczynić z postacią, która jest mdła i banalna.
Nieco lepiej wypada wątek Tony'ego. Po pierwsze konstrukcja tej postaci jest intrygująca. Ta jego totalna słabość, która czyni go ofiarą nawet w sytuacji, w której ma wszystkie atuty w ręku, była świetnym pomysłem narracyjnym Po drugiej podobała mi się gra Michaela Shannona w roli nihilistycznego stróża prawa, który jednocześnie pogardza Tonym i jest jedyną osobą, która na drodze ku zemście jest skłonna pójść na całość. Jestem przekonany, że gdyby Ford tylko o tej dwójce zrobił film, to oceniłbym go wyżej.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz