Comet (2014)

"To fikcja, a i tak boli" mówili bohaterowie "Rekonstrukcji" Christoffera Boego. Teraz mogliby to powtórzyć bohaterowie "Komety". Co w tym filmie jest prawdą, a co snem? A może, jak ogłasza to wszem i wobec plansza z napisami początkowymi, są to różne wersje tej samej opowieści, wycięte i sklejone w jedno z  kilku światów równoległych? Te pytanie nie mają tu jednak racji bytu. "Kometa" nie jest bowiem historią linearną. Tu nie chodzi o to, co przydarzyło się bohaterom. "Kometa" to opowieść o nich samych, o ich relacji, o paradoksie miłości i czasu.



"Kometa" to film, który zaczyna się analizować dopiero po jego obejrzeniu. I można na tym spędzić całe godzin. Podczas oglądania jednak przede wszystkim doświadcza się tego, co stanowi chaos więzi międzyludzkich. Szaleństwo miłości, lęki, kompleksy, przyciąganie i odpychanie, piękno ukryte w szczegółach, ból ujawniający się po latach od wydarzenia, które je spowodowało. A przede wszystkim "Kometa" jest opowieścią o kacie, dyktatorze, błaźnie  - o Czasie. O tym, jak szukając idealnej chwili, można stracić lata. O sekundzie, która odkrywa przed nami nieskończony potencjał "może". O "teraz", które oczarowuje pięknem swojej ulotności. O "pięciu minutach w przyszłości", kiedy wszystko się może skończyć lub sprowadzić coś niespodziewanie wspaniałego.

"Kometa" to cudowni bohaterowie. To piękna, oniryczna narracja. To bogactwo emocji. To świetne dialogi. To dwójka aktorów, którzy wspaniale ożywili grane postaci. To mądrość, wzruszenia, tęsknota, okrucieństwo. To melodramat o mitycznym rozmachu ukryty pod banalną formą typowego amerykańskiego kina niezależnego. I to pojawiający się w momencie, kiedy wydawało mi się, że już postawiłem krzyżyk na tej formie, kiedy pogodziłem się z faktem, że filmy "indie" mogą mnie już tylko nudzić. Miło jest odzyskać wiarę w kino, które przez lata dostarczało mi największych filmowych wrażeń.

Ocena: 8

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)