Franny (2015)
Oglądając "Franny'ego" łatwo przyszło mi zrozumieć, dlaczego Richard Gere zgodził się w nim wystąpić. Jest tu kilka scen, które na papierze musiały kusić każdego aktora. Tytułowy bohater to postać skomplikowana, pełna sprzeczności. Bogacz, filantrop, a zarazem lekoman żyjący w cieniu śmierci i nieukojonego poczucia winy. Jego ból, jego dziwaczne zachowania są w scenariuszu dość dokładnie zaprezentowane i Gere czytając tekst z całą pewnością czuł, że to jest rzecz, która pozwoli mu na popisową grę.
Problem w tym, że świetny tekst znalazł się w rękach kiepskiego reżysera. Co tylko po raz kolejny potwierdza starą jak świat prawdę, że autor dobrego scenariusza wcale nie musi być równie dobrym reżyserem. Portret zbolałej jednostki rozpada się na drobne kawałki. Momentami jedynie Gere siłą swojego talentu utrzymuje rzecz w całości. Ale historia głównego bohatera nie zmierza do żadnego konkretnego celu. Co gorsza, im bliżej końca, tym bardziej oczywiste staje się, że twórca sięgnie po naiwny happy end, który z prawdą życia, a nawet prawdą ekranu będzie miał niewiele wspólnego.
Jeszcze gorsze jest to, że twórca zatrudnia Dakotę Fanning i Theo Jamesa sugerując, że grane przez nich postaci mają znaczenie, po czym okazuje się, że są to jedynie znaki punktujące kolejne elementy historii głównego bohatera. Konflikty są tu udawane, ból egzystencjalny mało przekonujący, a gra aktorska w przypadku większości obsady jest słaba, a w przypadku Gere'a przesadzona. W obu przypadkach nie jest to wina aktorów, lecz reżysera, który po prostu nie wiedział, co z nimi wszystkimi ma począć.
Ocena: 4
Problem w tym, że świetny tekst znalazł się w rękach kiepskiego reżysera. Co tylko po raz kolejny potwierdza starą jak świat prawdę, że autor dobrego scenariusza wcale nie musi być równie dobrym reżyserem. Portret zbolałej jednostki rozpada się na drobne kawałki. Momentami jedynie Gere siłą swojego talentu utrzymuje rzecz w całości. Ale historia głównego bohatera nie zmierza do żadnego konkretnego celu. Co gorsza, im bliżej końca, tym bardziej oczywiste staje się, że twórca sięgnie po naiwny happy end, który z prawdą życia, a nawet prawdą ekranu będzie miał niewiele wspólnego.
Jeszcze gorsze jest to, że twórca zatrudnia Dakotę Fanning i Theo Jamesa sugerując, że grane przez nich postaci mają znaczenie, po czym okazuje się, że są to jedynie znaki punktujące kolejne elementy historii głównego bohatera. Konflikty są tu udawane, ból egzystencjalny mało przekonujący, a gra aktorska w przypadku większości obsady jest słaba, a w przypadku Gere'a przesadzona. W obu przypadkach nie jest to wina aktorów, lecz reżysera, który po prostu nie wiedział, co z nimi wszystkimi ma począć.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz