La danseuse (2016)
Porzućcie nadzieję ci, którzy pragniecie obejrzeć "Tancerkę" w nadziei, że dowiecie się czego o Loïe Fuller. Zamiast filmu szczerze polecam wpis na Wikipedii. Zawiera zdecydowanie bogatszą biografię i więcej interesujących ciekawostek z życia prekursorki współczesnego tańca. Obraz Stéphanie Di Giusto to bowiem jednak wielka kupa śmieci.
Trudno odgadnąć, jaki w ogóle był zamysł reżyserki, dlaczego sięgnęła po postać Fuller, co ją w niej zaciekawiła, co chciała przekazać widzom. Di Giusto przegrywa z kretesem walkę o to, by pokazać nam talent tancerki. W filmie Fuller jest marionetką kontrolowaną przez bliżej niezidentyfikowane siły twórcze. Reżyserka nie potrafi pokazać narodziny i rozwój talentu, nie mówiąc już o samym procesie twórczym. Wszystko, co stanowi dar Fuller, tutaj dzieje się niejako obok niej. Jakby tego było mało reżyserka ma nieznośną manierę pomijania tego, co najciekawsze i prezentowanie wyłącznie skutków. Tu nie ma miejsce na rozterki, na eksperymentowanie i dopieszczanie techniki. Nie ma miejsce na rozwój. Po prostu nagle jest cięcie i już Fuller ma całą ekipę tancerek. Kolejne cięcie i pojawia się Isadora Duncan (swoją drogą, jeśli ktoś nie kojarzy, kim ona była, to z filmu z całą pewnością się tego nie domyśli).
Jeszcze gorzej (co wydaje się niemożliwe i nie uwierzyłbym w to, gdybym filmu nie obejrzał) wypada próba pokazania relacji Fuller z innymi ludźmi. Di Giusto nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co chce nam przekazać, więc tworzy jakieś dziwaczne scenki rodzajowe, w których skupia się na konstruowaniu ładnych kompozycji, ale nie poświęca nawet odrobiny czasu i miejsca na to, by uwiarygodnić emocjonalnie historię. Stąd większość relacji w filmie po prostu nie istniej, chyba że zostaną werbalnie zadeklarowane. To, co w zamyśle miało być finezją, niejednoznacznością, grą półcieni, w rzeczywistości jest niezdarnym ujadaniem wariatki-niemowy, która mimo wszystko chce słowami wyrazi o co jej chodzi. Efekt jest oczywisty: tego po prostu nie daje się znieść.
Dno przebija zaś sam portret psychologiczny Fuller. I tu Di Giusto nie potrafi zaprezentować skomplikowanego charakteru bohaterki. Wybiera więc wyraziste scenki stanowiące formę anegdot na temat jej zachowania. Tyle tylko, że nie łączą się one w całość. Oglądając "Tancerkę" można pomyśleć, że Fuller był sadomasochistyczną schizofreniczką o kilku osobowościach – tak bardzo różni się od siebie bohaterka w kolejnych scenach.
Tu i ówdzie film może zachwycić ładnie skomponowanymi kadrami. Ale dla oceny całości nie ma to większego znaczenia.
Ocena: 2
Trudno odgadnąć, jaki w ogóle był zamysł reżyserki, dlaczego sięgnęła po postać Fuller, co ją w niej zaciekawiła, co chciała przekazać widzom. Di Giusto przegrywa z kretesem walkę o to, by pokazać nam talent tancerki. W filmie Fuller jest marionetką kontrolowaną przez bliżej niezidentyfikowane siły twórcze. Reżyserka nie potrafi pokazać narodziny i rozwój talentu, nie mówiąc już o samym procesie twórczym. Wszystko, co stanowi dar Fuller, tutaj dzieje się niejako obok niej. Jakby tego było mało reżyserka ma nieznośną manierę pomijania tego, co najciekawsze i prezentowanie wyłącznie skutków. Tu nie ma miejsce na rozterki, na eksperymentowanie i dopieszczanie techniki. Nie ma miejsce na rozwój. Po prostu nagle jest cięcie i już Fuller ma całą ekipę tancerek. Kolejne cięcie i pojawia się Isadora Duncan (swoją drogą, jeśli ktoś nie kojarzy, kim ona była, to z filmu z całą pewnością się tego nie domyśli).
Jeszcze gorzej (co wydaje się niemożliwe i nie uwierzyłbym w to, gdybym filmu nie obejrzał) wypada próba pokazania relacji Fuller z innymi ludźmi. Di Giusto nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co chce nam przekazać, więc tworzy jakieś dziwaczne scenki rodzajowe, w których skupia się na konstruowaniu ładnych kompozycji, ale nie poświęca nawet odrobiny czasu i miejsca na to, by uwiarygodnić emocjonalnie historię. Stąd większość relacji w filmie po prostu nie istniej, chyba że zostaną werbalnie zadeklarowane. To, co w zamyśle miało być finezją, niejednoznacznością, grą półcieni, w rzeczywistości jest niezdarnym ujadaniem wariatki-niemowy, która mimo wszystko chce słowami wyrazi o co jej chodzi. Efekt jest oczywisty: tego po prostu nie daje się znieść.
Dno przebija zaś sam portret psychologiczny Fuller. I tu Di Giusto nie potrafi zaprezentować skomplikowanego charakteru bohaterki. Wybiera więc wyraziste scenki stanowiące formę anegdot na temat jej zachowania. Tyle tylko, że nie łączą się one w całość. Oglądając "Tancerkę" można pomyśleć, że Fuller był sadomasochistyczną schizofreniczką o kilku osobowościach – tak bardzo różni się od siebie bohaterka w kolejnych scenach.
Tu i ówdzie film może zachwycić ładnie skomponowanymi kadrami. Ale dla oceny całości nie ma to większego znaczenia.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz