Like You Mean It (2015)
"I żyli długo i szczęśliwie" – chyba żadne inne słowa w historii ludzkości nie wyrządziły światu większej szkody. W tym jednym zdaniu zawiera się bowiem źródło tragedii, jaką jest prawie każdy związek oparty na miłości. Mówi ono bowiem, że liczy się tylko zdobycie miłości, znalezienie się razem w tym samym czasie i miejscu i pokonanie wszelkich przeszkód, jakie pojawiają się na drodze do związku. Sam związek to już pestka, postscriptum, oczywiste, niekończące się szczęście.
Ale rzeczywistość jest inna. Każde uczucie ma termin ważności, po którym znika lub ulega przemianie. W przypadku pozytywnych uczuć, takich jak miłość, zaakceptowanie tej prawdy – szczególnie w sytuacji, kiedy od urodzenia słyszymy "i żyli długo i szczęśliwie" – bywa trudne, a czasami niemożliwe. Szczególnie w sytuacji, kiedy dotyczy to związku z kimś, z kim jest się naprawdę blisko, kto jest całym naszym światem. Ta więź nadal trwa, ale miłość nie jest już taka sama. Zaczyna się więc wspominać okres zakochiwania się, to, jakim się było na początku związku, to, co wtedy się czuło. Rodzi się tęsknota. A im przybiera ona na sile, tym bardziej porównanie do obecnej sytuacji wypada na niekorzyść tej ostatniej. Rodzi się więc żal. A ten przeradza się w inne negatywne emocje. To, co kiedyś było uroczą cechą charakteru ukochanego, teraz staje się grającą na nerwach manierą. Niewinne kiedyś uwagi, teraz są jawną krytyką. Romantyczna sytuacja w ciągu sekundy zmienia się w kolejną kłótnię o nic, o wszystko. Związek zawisa nad krawędzią. Co budzi lęk, co zwiększa tęsknotę za dawnym stanem zakochania, ale to w konsekwencji wzmacnia tylko niemożność porozumienia się tu i teraz.
Dla przeciętnego człowieka jest to sytuacja trudna do zniesienia. Nawet jeśli jest skłonny podjąć walkę o związek, jego odpowiedzią jest próba odzyskania tego, co – jak postrzega – stracił. Zamiast odkryć, jak dokonać transgresji, jak zaakceptować zmianę siebie, partnera, związku i stworzyć coś nowego, trwałego inaczej, lecz w tej samej konfiguracji.
Dla Marka, bohatera "Like You Mean It" sytuacja jest jeszcze gorsza, ponieważ on nie jest osobą otwartą. Nie potrafi wyrażać emocji, zwłaszcza związanych z bólem, strachem, agresją. Dla niego Jonah był cudem, nieoczekiwanym darem losu. Stworzył z nim coś niezwykłego. Ale nie mógł pozostać otwartym na wieku. Kiedy więc nadszedł czas kryzysu, przeżywa go głęboko, ale rozwiązaniem są dla niego leki, a kiedy to nie działa, to łatwiej przychodzi mu się poddać, uciec, niż znów dotknąć własnych emocji.
"Like You Mean It" to film, który kompletnie mnie zaskoczył. Spodziewałem się ckliwego melodramatu, a dostałem niezwykle dojrzałe studium relacji i związanych z nią emocji. Philipp Karner przy pomocy naprawdę bardzo prostych środków, korzystając bez skrupułów z filmowych klisz, stworzył głębokie, wiarygodne portrety psychologiczne ludzi prawdziwie w sobie zakochanych, którzy zostają brutalnie skonfrontowani z faktem, że nie są już w sobie zakochani. Miłość między nimi wciąż istnieje. Są nadal dla siebie ważni, ale jednak zmiana jakościowa ich relacji sprawia, że zarazem stają się sobie obcy. To, jak Karner o tym opowiada, naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyło.
Ten film to mądra i piękna opowieść o miłości. Wspaniały reżyserski debiut. Mam nadzieję, że Karner stanie jeszcze kiedyś pod drugiej stronie kamery.
Ocena: 7
Ale rzeczywistość jest inna. Każde uczucie ma termin ważności, po którym znika lub ulega przemianie. W przypadku pozytywnych uczuć, takich jak miłość, zaakceptowanie tej prawdy – szczególnie w sytuacji, kiedy od urodzenia słyszymy "i żyli długo i szczęśliwie" – bywa trudne, a czasami niemożliwe. Szczególnie w sytuacji, kiedy dotyczy to związku z kimś, z kim jest się naprawdę blisko, kto jest całym naszym światem. Ta więź nadal trwa, ale miłość nie jest już taka sama. Zaczyna się więc wspominać okres zakochiwania się, to, jakim się było na początku związku, to, co wtedy się czuło. Rodzi się tęsknota. A im przybiera ona na sile, tym bardziej porównanie do obecnej sytuacji wypada na niekorzyść tej ostatniej. Rodzi się więc żal. A ten przeradza się w inne negatywne emocje. To, co kiedyś było uroczą cechą charakteru ukochanego, teraz staje się grającą na nerwach manierą. Niewinne kiedyś uwagi, teraz są jawną krytyką. Romantyczna sytuacja w ciągu sekundy zmienia się w kolejną kłótnię o nic, o wszystko. Związek zawisa nad krawędzią. Co budzi lęk, co zwiększa tęsknotę za dawnym stanem zakochania, ale to w konsekwencji wzmacnia tylko niemożność porozumienia się tu i teraz.
Dla przeciętnego człowieka jest to sytuacja trudna do zniesienia. Nawet jeśli jest skłonny podjąć walkę o związek, jego odpowiedzią jest próba odzyskania tego, co – jak postrzega – stracił. Zamiast odkryć, jak dokonać transgresji, jak zaakceptować zmianę siebie, partnera, związku i stworzyć coś nowego, trwałego inaczej, lecz w tej samej konfiguracji.
Dla Marka, bohatera "Like You Mean It" sytuacja jest jeszcze gorsza, ponieważ on nie jest osobą otwartą. Nie potrafi wyrażać emocji, zwłaszcza związanych z bólem, strachem, agresją. Dla niego Jonah był cudem, nieoczekiwanym darem losu. Stworzył z nim coś niezwykłego. Ale nie mógł pozostać otwartym na wieku. Kiedy więc nadszedł czas kryzysu, przeżywa go głęboko, ale rozwiązaniem są dla niego leki, a kiedy to nie działa, to łatwiej przychodzi mu się poddać, uciec, niż znów dotknąć własnych emocji.
"Like You Mean It" to film, który kompletnie mnie zaskoczył. Spodziewałem się ckliwego melodramatu, a dostałem niezwykle dojrzałe studium relacji i związanych z nią emocji. Philipp Karner przy pomocy naprawdę bardzo prostych środków, korzystając bez skrupułów z filmowych klisz, stworzył głębokie, wiarygodne portrety psychologiczne ludzi prawdziwie w sobie zakochanych, którzy zostają brutalnie skonfrontowani z faktem, że nie są już w sobie zakochani. Miłość między nimi wciąż istnieje. Są nadal dla siebie ważni, ale jednak zmiana jakościowa ich relacji sprawia, że zarazem stają się sobie obcy. To, jak Karner o tym opowiada, naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyło.
Ten film to mądra i piękna opowieść o miłości. Wspaniały reżyserski debiut. Mam nadzieję, że Karner stanie jeszcze kiedyś pod drugiej stronie kamery.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz