American Pastoral (2016)
Nie, to zdecydowanie nie było miłe doświadczenie. Oglądanie, jak zarzyna się bogu ducha winną opowieść, bo ktoś miał ambicje pokazać się jako reżyser, budzi przykrość. Materiał wyjściowy nie zasłużył na takie traktowanie. A skoro już Ewan McGregor podjął się jego zmasakrowania, to powinien był być w tym dokładniejszy tak, żeby nie pozostał ślad potencjału, jaki kryła w sobie historia Swede'a Levova i jego rodziny.
"Amerykańska sielanka" należy do tego rodzaju pozycji, które snując jedną opowieść tak naprawdę opowiadają o czymś innym. W takim przypadku nie można po prostu przenieść fabuły na ekran, trzeba mieć pomysł, zdecydować, co będzie wątkiem, a co osnową, jaki wzór chce się utkać, co uwypuklić, a co powinno wynikać naturalnie ale niepostrzeżenie.
McGregor miał doskonałe pole do popisu. Można było opowiedzieć o tragedii jaką była przepaść między pokoleniem wyrosłym w cieniu biedy po Wielkim Kryzysie i lęku przed totalną anihilacją, a młodymi, którzy dorośli w nowych warunkach i mury, które dla rodziców są symbolem bezpieczeństwa, dla nich są oznaką opresji. Można było opowiedzieć freudowską historię trójkąta rodzinnego ojciec-córka-matka z kompleksem Elektry w roli głównej, gdzie mroczne popędy są ignorowane, czego efektem będą trujące owoce w przyszłości. To mogła być również opowieść o tym, że bycie sympatycznym, porządnym człowiekiem nie jest tożsame z byciem dobrym, że Levov to tak naprawdę pretensjonalny bubek, który nawet nie zdaje sobie sprawy, jak się obnosi ze swoją naiwnością i wierzy, że skoro kocha, to znaczy, że wszystko i wszyscy są ok.
Oczywiście mistrz reżyserii potrafiłby pokazać wszystkie te aspekty opowieści. Ewan McGregor jednak nie miał wystarczającego doświadczenia, więc mógł tylko liczyć na to, że materiał wyjściowy uratuje jego film sam, że uda mu się zachować tyle z książki, by widz uznał, że to reżyser i scenarzysta są tak inteligentni i przenikliwi. Postawa ta przypomina mi casus Natalie Portman i jej reżyserskiego debiutu "Opowieść o miłości i mroku". Ona również przesadziła z ambicjami i sięgnęła po książkę, która ją przerosła. Ale Portman nie sprzedała tanio skóry. W jej filmie widać, że reżyserka chciał coś z materiałem zrobić, że próbowała różnych podejść stylistycznych i formalnych. McGregor nie robi nawet tego. "Amerykańska sielanka" jest filmem prostolinijnym, który technicznie jest bez większych wad, obsadę aktorską ma również dobraną odpowiednio do ról. Niestety jest również bezbarwny i pusty. Jeśli nawet jakimś cudem na chwilę udaje się narracji wpaść na właściwe tory, to McGregor szybko całość wykoleja. Ten film powstał chyba po to, żeby McGregor mógł się chwalić, że jest nie tylko aktorem ale również reżyserem.
Ocena: 3
"Amerykańska sielanka" należy do tego rodzaju pozycji, które snując jedną opowieść tak naprawdę opowiadają o czymś innym. W takim przypadku nie można po prostu przenieść fabuły na ekran, trzeba mieć pomysł, zdecydować, co będzie wątkiem, a co osnową, jaki wzór chce się utkać, co uwypuklić, a co powinno wynikać naturalnie ale niepostrzeżenie.
McGregor miał doskonałe pole do popisu. Można było opowiedzieć o tragedii jaką była przepaść między pokoleniem wyrosłym w cieniu biedy po Wielkim Kryzysie i lęku przed totalną anihilacją, a młodymi, którzy dorośli w nowych warunkach i mury, które dla rodziców są symbolem bezpieczeństwa, dla nich są oznaką opresji. Można było opowiedzieć freudowską historię trójkąta rodzinnego ojciec-córka-matka z kompleksem Elektry w roli głównej, gdzie mroczne popędy są ignorowane, czego efektem będą trujące owoce w przyszłości. To mogła być również opowieść o tym, że bycie sympatycznym, porządnym człowiekiem nie jest tożsame z byciem dobrym, że Levov to tak naprawdę pretensjonalny bubek, który nawet nie zdaje sobie sprawy, jak się obnosi ze swoją naiwnością i wierzy, że skoro kocha, to znaczy, że wszystko i wszyscy są ok.
Oczywiście mistrz reżyserii potrafiłby pokazać wszystkie te aspekty opowieści. Ewan McGregor jednak nie miał wystarczającego doświadczenia, więc mógł tylko liczyć na to, że materiał wyjściowy uratuje jego film sam, że uda mu się zachować tyle z książki, by widz uznał, że to reżyser i scenarzysta są tak inteligentni i przenikliwi. Postawa ta przypomina mi casus Natalie Portman i jej reżyserskiego debiutu "Opowieść o miłości i mroku". Ona również przesadziła z ambicjami i sięgnęła po książkę, która ją przerosła. Ale Portman nie sprzedała tanio skóry. W jej filmie widać, że reżyserka chciał coś z materiałem zrobić, że próbowała różnych podejść stylistycznych i formalnych. McGregor nie robi nawet tego. "Amerykańska sielanka" jest filmem prostolinijnym, który technicznie jest bez większych wad, obsadę aktorską ma również dobraną odpowiednio do ról. Niestety jest również bezbarwny i pusty. Jeśli nawet jakimś cudem na chwilę udaje się narracji wpaść na właściwe tory, to McGregor szybko całość wykoleja. Ten film powstał chyba po to, żeby McGregor mógł się chwalić, że jest nie tylko aktorem ale również reżyserem.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz