Les premiers les derniers (2016)
Chyba powinienem się bliżej przyjrzeć temu, co dzieje się obecnie w Belgii. To nie może być przypadek, że w ostatnim czasie powstało kilka filmów czyniące z tego kraju ponurą Ziemię Świętą. Był przecież "Zupełnie Nowy Testament" z Bogiem jako gnuśnym mieszkańcem Brukseli, a rok później powstał "Ostatni będą pierwszymi" z Jezusem (choć może to tylko "Jezus") w roli dobrego pasterza pośród zagubionych owieczek. (Oba filmy łączą też aktorzy.)
"Ostatni będą pierwszymi" wraca do korzeni chrześcijaństwa, do świata mroku (czego dowodem ma być nieustannie zachmurzone niebo), który zamieszkują grzesznicy. Kiedy widzimy główne postaci tego obrazu po raz pierwszy, żadna z nich nie budzi pozytywnych skojarzeń. Cochise i Gilou są współczesnymi najemnikami, za pieniądze wykonają każde zadanie nawet, jeśli przy okazji będą musieli komuś przyłożyć. Willy i Esther to bezdomni, niegrzeszący inteligencją, którzy kradną, mają też broń i mogą jej użyć. Clara zaś okazuje się niewdzięcznicą. Są też inni. I nikt z nich nie jest świętym.
Jednak Bouli Lanners w swoim filmie pokazuje, że to właśnie dla nich narodziło się chrześcijaństwo, dla grzeszników, którym należy wskazać drogę, by mogli wydobyć się z mroku. Czasem trzeba komuś okazać trochę dobroci rozpalając ogień w chłodną noc. Innym razem wystarczy wysłuchać i zadać kilka trafnych pytań leżąc w szpitalnym łóżku.
Choć w "Ostatni będą pierwszymi" króluje szarzyzna, brud, moralna zgnilizna, zdewastowana przestrzeń, to mimo wszystko film ma w sobie dużo piękna. Jest w nim ciepło, sporo pozytywnej energii, którą podkreśla solidna szczypta przewrotności i czarnego humoru. Do tego wszystkiego obraz ma świetną obsadę. W zasadzie jest to "Who's Who belgijskiego kina" z kilkoma zagranicznymi akcentami (Dupontel, von Sydow). Składa się to w całość, która była dla mnie mocnym pozytywnym zaskoczeniem.
Ocena: 7
"Ostatni będą pierwszymi" wraca do korzeni chrześcijaństwa, do świata mroku (czego dowodem ma być nieustannie zachmurzone niebo), który zamieszkują grzesznicy. Kiedy widzimy główne postaci tego obrazu po raz pierwszy, żadna z nich nie budzi pozytywnych skojarzeń. Cochise i Gilou są współczesnymi najemnikami, za pieniądze wykonają każde zadanie nawet, jeśli przy okazji będą musieli komuś przyłożyć. Willy i Esther to bezdomni, niegrzeszący inteligencją, którzy kradną, mają też broń i mogą jej użyć. Clara zaś okazuje się niewdzięcznicą. Są też inni. I nikt z nich nie jest świętym.
Jednak Bouli Lanners w swoim filmie pokazuje, że to właśnie dla nich narodziło się chrześcijaństwo, dla grzeszników, którym należy wskazać drogę, by mogli wydobyć się z mroku. Czasem trzeba komuś okazać trochę dobroci rozpalając ogień w chłodną noc. Innym razem wystarczy wysłuchać i zadać kilka trafnych pytań leżąc w szpitalnym łóżku.
Choć w "Ostatni będą pierwszymi" króluje szarzyzna, brud, moralna zgnilizna, zdewastowana przestrzeń, to mimo wszystko film ma w sobie dużo piękna. Jest w nim ciepło, sporo pozytywnej energii, którą podkreśla solidna szczypta przewrotności i czarnego humoru. Do tego wszystkiego obraz ma świetną obsadę. W zasadzie jest to "Who's Who belgijskiego kina" z kilkoma zagranicznymi akcentami (Dupontel, von Sydow). Składa się to w całość, która była dla mnie mocnym pozytywnym zaskoczeniem.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz