Un illustre inconnu (2014)
Wielu ludzi pragnie zmienić swoje życie. Część z nich tylko o tym marzy. Inni zapisują się na aerobik lub uczą się języka obcego. Najbardziej odważni porzucają pracę, wyjeżdżają w nieznane, zrywają z nałogami. Mało kto jednak gotowy jest na tak drastyczną przemianę jak Sébastien Nicolas, bohater filmu "Nikt znikąd".
W pierwszej scenie widzimy, jak Nicolas ginie. Nie jest to jednak do końca to, co się widzom wydaje. Kolejne minuty ujawnią prosty fakt – Nicolas nie istnieje. A przynajmniej jemu się tak wydaje. Niby ma rodzinę (choć nie założoną przez siebie) i pracę, ale nie czuje, by żył. Dlatego też kolekcjonuje życia innych. Dokonuje całkowitej swojej metamorfozy i przez krótki czas jest kimś, kto ma problemy, zainteresowania, bliskich. Te metamorfozy są kompletne: zmienia ton głosu, postawę, wykonuje protezy, odlewy twarzy, by upodobnić swoje rysy do obcej osoby. Ba, kiedy ci opuszczają dom, potrafi się wprowadzić w ich miejsce.
Ta pseudoegzystencja nie jest jednak satysfakcjonująca. Po wszystkim Nicolas wraca do swojej pustki i jest tylko jeszcze bardziej świadomy tego, że udawał, że to był fałsz. Ale wtedy w jego życie wkroczy światowej sławy skrzypek. Za jego sprawą Nicolas zyska naprawdę nowe życie, a co ważniejsze sens istnienia. Ale spełnienie marzeń ma swoją cenę...
"Nikt znikąd" to kino interesujące, ale nie do końca satysfakcjonujące. Owszem, obserwowanie metamorfoz Mathieu Kassovitza jest ciekawe, ale funkcjonuje wyłącznie na krótką metę. Potem potrzebowałem więcej psychologicznego mięcha, próby zastanowienia się nad tym, co stanowi o tym, że jesteśmy sobą. Tymczasem twórcy pozostali na powierzchni. Zrobili ze swojego filmu banalny thriller, a całą psychologiczną głębię zbanalizowali do kilku sloganów wypowiedzianych pod koniec filmu z offu. Poczułem się tym trochę oszukany.
Ocena: 5
W pierwszej scenie widzimy, jak Nicolas ginie. Nie jest to jednak do końca to, co się widzom wydaje. Kolejne minuty ujawnią prosty fakt – Nicolas nie istnieje. A przynajmniej jemu się tak wydaje. Niby ma rodzinę (choć nie założoną przez siebie) i pracę, ale nie czuje, by żył. Dlatego też kolekcjonuje życia innych. Dokonuje całkowitej swojej metamorfozy i przez krótki czas jest kimś, kto ma problemy, zainteresowania, bliskich. Te metamorfozy są kompletne: zmienia ton głosu, postawę, wykonuje protezy, odlewy twarzy, by upodobnić swoje rysy do obcej osoby. Ba, kiedy ci opuszczają dom, potrafi się wprowadzić w ich miejsce.
Ta pseudoegzystencja nie jest jednak satysfakcjonująca. Po wszystkim Nicolas wraca do swojej pustki i jest tylko jeszcze bardziej świadomy tego, że udawał, że to był fałsz. Ale wtedy w jego życie wkroczy światowej sławy skrzypek. Za jego sprawą Nicolas zyska naprawdę nowe życie, a co ważniejsze sens istnienia. Ale spełnienie marzeń ma swoją cenę...
"Nikt znikąd" to kino interesujące, ale nie do końca satysfakcjonujące. Owszem, obserwowanie metamorfoz Mathieu Kassovitza jest ciekawe, ale funkcjonuje wyłącznie na krótką metę. Potem potrzebowałem więcej psychologicznego mięcha, próby zastanowienia się nad tym, co stanowi o tym, że jesteśmy sobą. Tymczasem twórcy pozostali na powierzchni. Zrobili ze swojego filmu banalny thriller, a całą psychologiczną głębię zbanalizowali do kilku sloganów wypowiedzianych pod koniec filmu z offu. Poczułem się tym trochę oszukany.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz