Amok (2017)
Mam dobrą i złą wiadomość dla wszystkich rozważających wybranie się do kina na "Amok". Dobra jest taka, że film Adamik dorównuje poziomem produkcjom amerykańskim. Zła jest taka, że chodzi mi o poziom "Prawdziwych zbrodni". To właśnie przez koszmar, jakim był tamten film, chciałem obejrzeć "Amok". Byłem przekonany, że cokolwiek wymyśliłaby Adamik, nie mogło być tak złe, jak rzyg Avranasa. Jak się okazało, byłem w błędzie.
Oba filmy różni podejście do tematu zbrodni opisanej przez pisarza w swojej powieści. Oba jednak są niezwykle do siebie podobne, jeśli chodzi o wykonanie. Mamy te same ponure kolorystyczne tony (które w "Amoku" wyglądają tak, jakby film moczony był tydzień w jakiejś kloace). Mamy to samo podejście do gry aktorskiej, czyli stawianie na teatralną ekspresję, sztuczność dialogów i dziwaczną mowę ciała. Na próżno szukałem w "Amoku" choćby jednej autentycznej postaci. Bohaterowie wypowiadają się w taki sposób, który nie razi wyłącznie w przypadku Bali – megalomana z kompleksem niższości. Ale już naprawdę trudno uwierzyć, że Łukasz Simlat jest policjantem. Aktorzy bardzo dziwacznie intonują wypowiadane kwestie. Melodia tego, co mówią, nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi rozmowami, jakie usłyszeć można na ulicy. Jeśli o "Prawdziwych zbrodniach" napisałem, że sprawiają nakręconych przez androidy, to "Amok" wygląda jak zrobiony przez androidy remake filmu nakręconego przez roboty.
Wszystko to, co napisałem powyżej, już wystarcza, by przekreślić film. Ale w przypadku "Amoku" nie są to – niestety – największe wady. Tu najważniejszym problemem jest kompletny brak pomysłu na to, po co robi się ten film. Przez cały seans próbowałem odgadnąć powód, dla którego reżyserka sięgnęła po historię Bali, co chce widzom przekazać w swoim mocno przekombinowanym dziele (bo chciała coś przekazać, inaczej tak bardzo by z formą nie kombinowała). W "Amoku" nie ma bohatera, nie ma relacji między Balą a policjantem, Balą a żoną. Reżyserka rzuca tropy, ale w połowie je porzuca, bo nagle inna koncepcja zaczyna wygrywać. Nic się tu nie klei, wszystko jest nabzdyczone i zwyczajnie w świecie głupie.
I po dwóch gniotach na ten sam temat, zastanawiam się, czy wina tkwi w twórcach, czy może w samej historii. Nie czytałem "Amoku", ale ponoć jest to niezła grafomania. Być może i "Prawdziwe zbrodnie" i filmowy "Amok" pozostają bliskie duchowi literackiej działalności Bali? Ja się tego z całą pewnością nigdy nie dowiem.
Ocena: 2
Oba filmy różni podejście do tematu zbrodni opisanej przez pisarza w swojej powieści. Oba jednak są niezwykle do siebie podobne, jeśli chodzi o wykonanie. Mamy te same ponure kolorystyczne tony (które w "Amoku" wyglądają tak, jakby film moczony był tydzień w jakiejś kloace). Mamy to samo podejście do gry aktorskiej, czyli stawianie na teatralną ekspresję, sztuczność dialogów i dziwaczną mowę ciała. Na próżno szukałem w "Amoku" choćby jednej autentycznej postaci. Bohaterowie wypowiadają się w taki sposób, który nie razi wyłącznie w przypadku Bali – megalomana z kompleksem niższości. Ale już naprawdę trudno uwierzyć, że Łukasz Simlat jest policjantem. Aktorzy bardzo dziwacznie intonują wypowiadane kwestie. Melodia tego, co mówią, nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi rozmowami, jakie usłyszeć można na ulicy. Jeśli o "Prawdziwych zbrodniach" napisałem, że sprawiają nakręconych przez androidy, to "Amok" wygląda jak zrobiony przez androidy remake filmu nakręconego przez roboty.
Wszystko to, co napisałem powyżej, już wystarcza, by przekreślić film. Ale w przypadku "Amoku" nie są to – niestety – największe wady. Tu najważniejszym problemem jest kompletny brak pomysłu na to, po co robi się ten film. Przez cały seans próbowałem odgadnąć powód, dla którego reżyserka sięgnęła po historię Bali, co chce widzom przekazać w swoim mocno przekombinowanym dziele (bo chciała coś przekazać, inaczej tak bardzo by z formą nie kombinowała). W "Amoku" nie ma bohatera, nie ma relacji między Balą a policjantem, Balą a żoną. Reżyserka rzuca tropy, ale w połowie je porzuca, bo nagle inna koncepcja zaczyna wygrywać. Nic się tu nie klei, wszystko jest nabzdyczone i zwyczajnie w świecie głupie.
I po dwóch gniotach na ten sam temat, zastanawiam się, czy wina tkwi w twórcach, czy może w samej historii. Nie czytałem "Amoku", ale ponoć jest to niezła grafomania. Być może i "Prawdziwe zbrodnie" i filmowy "Amok" pozostają bliskie duchowi literackiej działalności Bali? Ja się tego z całą pewnością nigdy nie dowiem.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz