Ausma (2015)
'Świt" to dowód na to, że trzeba oglądać wszystko, bo nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kiedy trafi się na wielkie kino. Sam sięgnąłem po niego kompletnie przez przypadek i tylko dlatego, że nadarzyła się ku temu sposobność. Już po paru minutach byłem nim absolutnie zachwycony. To, co zobaczyłem, przeszło najśmielsze moje oczekiwania. Przeniosło mnie w zupełnie inne filmowe czasy. I nie mam wątpliwości, iż jest to faworyt do numeru jeden w moim rocznym zestawieniu.
Fabuła filmu inspirowana jest historią rozpowszechnianą w czasach ZSRR przez komunistyczną propagandę. To świecki odpowiednik żywotów świętych męczenników. W tej opowieści męczennikiem za wiarę jest mały chłopiec, który donosi władzom na swojego ojca, wroga ludu. Jednak dla łotewskiej reżyserki ta historia jest wyłącznie pretekstem, bo też w "Świcie" fabuła jest niezwykle szczątkowa. Dla Laily Pakalniny jest to tylko materiał, który wykorzystuje do budowy niezwykłego doświadczenia.
"Świt" to bowiem przede wszystkim dzieło sztuki, w którym idea i forma są wszystkim. Reżyserka niezwykle świadomie manipuluje obrazem. Jak mało kto korzysta z przestrzeni, porzucając reguły rządzące zwyczajnym kinem. Tu głębia przestrzeni jest wykorzystana w każdym calu, co często prowadzi do zaskakujących efektów. Miejscami odnosiłem wrażenie, że przydałaby mi się druga albo i nawet trzecia para oczu, by wszystko, co dzieje się na kolejnych "warstwach" przestrzeni dostrzec.
Pakalnina eksperymentuje również z perspektywą. Wraz z operatorem Wojciechem Staroniem niezmordowanie bawią się kadrami a to ustawiając kamerę pod dziwacznymi kątami, a to centrując obiektyw na zaskakujących elementach, a to wchodząc w interakcje z aktorami, scenografiami, kostiumami, samym ruchem i przestrzenią.
Do tego dochodzi specyficzna gra aktorka, która przywodzi mi na myśl kino eksperymentalne lat 70. Nie jest zadaniem obsady "stać się" granymi postaciami, ponieważ te – jak wszystko inne w tym filmie – są elementami formy (a raczej Formy, bo to naprawdę jest coś wyjątkowego). Ich gra jest często przesadnie ekspresyjna, zamierzenie nienaturalna. Aktorzy często łamią "czwartą ścianę", wchodzą w interakcje z kamerą. Grają nie tyle po to by być, ale żeby zaistnieć w pewnym punkcie czasu i przestrzeni.
"Świt" łączy w jedną perfekcyjną całość elementy sztuki konceptualnej i socrealistyczną formę propagandową, niemiecki ekspresjonizm ze współczesnym teatrem. Staje się przez to doświadczeniem "tu i teraz", z wieloma zdumiewającymi w swej pomysłowości i realizacji scenami, jak tak, kiedy tłum ludzi stoi w korku, kamera przesuwa się wzdłuż linii stojących i przysłuchujemy się hasłom bolszewickiej propagandy sukcesu, które jednak wybrzmiewają dziwnie w połączeniu z obrazami. Albo moja ulubiona scena, w której przedstawiciel władzy odwiedza kierowniczkę kołchozu w jej domu, gdzie uczy chłopa podstaw czystości, wydaje się być zatroskany stanem kierowniczki, a jednocześnie obchodzi się z nią bezceremonialnie, a miejscami wręcz obcesowo.
Film Laily Pakalniny to przykład bardzo rzadkiego rodzaju kina, które (jeśli jest dobrze zrobione!) uwielbiam bezgraniczne.
Ocena: 10
Fabuła filmu inspirowana jest historią rozpowszechnianą w czasach ZSRR przez komunistyczną propagandę. To świecki odpowiednik żywotów świętych męczenników. W tej opowieści męczennikiem za wiarę jest mały chłopiec, który donosi władzom na swojego ojca, wroga ludu. Jednak dla łotewskiej reżyserki ta historia jest wyłącznie pretekstem, bo też w "Świcie" fabuła jest niezwykle szczątkowa. Dla Laily Pakalniny jest to tylko materiał, który wykorzystuje do budowy niezwykłego doświadczenia.
"Świt" to bowiem przede wszystkim dzieło sztuki, w którym idea i forma są wszystkim. Reżyserka niezwykle świadomie manipuluje obrazem. Jak mało kto korzysta z przestrzeni, porzucając reguły rządzące zwyczajnym kinem. Tu głębia przestrzeni jest wykorzystana w każdym calu, co często prowadzi do zaskakujących efektów. Miejscami odnosiłem wrażenie, że przydałaby mi się druga albo i nawet trzecia para oczu, by wszystko, co dzieje się na kolejnych "warstwach" przestrzeni dostrzec.
Pakalnina eksperymentuje również z perspektywą. Wraz z operatorem Wojciechem Staroniem niezmordowanie bawią się kadrami a to ustawiając kamerę pod dziwacznymi kątami, a to centrując obiektyw na zaskakujących elementach, a to wchodząc w interakcje z aktorami, scenografiami, kostiumami, samym ruchem i przestrzenią.
Do tego dochodzi specyficzna gra aktorka, która przywodzi mi na myśl kino eksperymentalne lat 70. Nie jest zadaniem obsady "stać się" granymi postaciami, ponieważ te – jak wszystko inne w tym filmie – są elementami formy (a raczej Formy, bo to naprawdę jest coś wyjątkowego). Ich gra jest często przesadnie ekspresyjna, zamierzenie nienaturalna. Aktorzy często łamią "czwartą ścianę", wchodzą w interakcje z kamerą. Grają nie tyle po to by być, ale żeby zaistnieć w pewnym punkcie czasu i przestrzeni.
"Świt" łączy w jedną perfekcyjną całość elementy sztuki konceptualnej i socrealistyczną formę propagandową, niemiecki ekspresjonizm ze współczesnym teatrem. Staje się przez to doświadczeniem "tu i teraz", z wieloma zdumiewającymi w swej pomysłowości i realizacji scenami, jak tak, kiedy tłum ludzi stoi w korku, kamera przesuwa się wzdłuż linii stojących i przysłuchujemy się hasłom bolszewickiej propagandy sukcesu, które jednak wybrzmiewają dziwnie w połączeniu z obrazami. Albo moja ulubiona scena, w której przedstawiciel władzy odwiedza kierowniczkę kołchozu w jej domu, gdzie uczy chłopa podstaw czystości, wydaje się być zatroskany stanem kierowniczki, a jednocześnie obchodzi się z nią bezceremonialnie, a miejscami wręcz obcesowo.
Film Laily Pakalniny to przykład bardzo rzadkiego rodzaju kina, które (jeśli jest dobrze zrobione!) uwielbiam bezgraniczne.
Ocena: 10
Komentarze
Prześlij komentarz