Gold (2016)

Po raz kolejny życie napisało świetny scenariusz, a potem Hollywood zmieniło go w pozbawioną smaku breję. Łatwo przychodzi mi zrozumieć, dlaczego filmowcy sięgnęli po historię Davida Walsha i Johna Felderhofa (którzy w filmie zostali przerobieni na Wellsa i Acostę, a z różnych prawnych powodów producenci musieli oficjalnie zaprzeczyć, że scenariusz inspirowany jest skandalem Bre-X). Film o nich powinienem oglądać  z zapartym tchem. Tymczasem Stephen Gaghan nakręcił tak słabą rzecz, że podczas seansu musiałem stoczyć dramatyczną walkę o to, by nie zasnąć. Wygrałem, ale szczerze mówiąc nie czuję się zwycięzcą. Coś mi się zdaje, że sny miałbym ciekawsze.



Wszystko w "Gold" jest nie takie, jak być powinno. Reżyser zachowuje się tak, jakby nie rozumiał różnicy między zwodzeniem widza, a opowiadaniem historii o licznych zwrotach akcji. Zaczyna więc tak, jakby Wells był postacią znaczącą dla fabuły. Dopiero z czasem okazuje się, że dla Gaghana istotniejsza jest sama historia niźli jej bohaterowie. Dość dużo czasu zajęło mi zorientowanie się, że konstrukcja narracji "Gold" jest bardzo podobna do tej, jaką zastosował reżyser "Połaskotanego". O ile jednak tam twórca od początku kierował uwagę na samą niezwykłą historię i dopiero na niej budował fascynujący portret jednostki, o tyle Gaghan postąpił odwrotnie. I to mi się nie podobało.

Dziwacznie wyglądała też prezentacja poszczególnych interakcji. Szczególnie jaskrawym przykładem jest wątek "przyjaźni" Wellsa z Michaelem Acostą. Gdyby nie postać Kay uznałbym, że "Gold" to gejowski romans. Wells i Acosta zachowują się jak para facetów zakochanych w sobie, którzy jednak nie potrafią wyznać sobie miłość. Biorąc pod uwagę fakt, że mają oni niewiele wspólnego z rzeczywistymi bohaterami skandalu Bre-X, szkoda, że nie zdecydowano się pociągnąć ten wątek do końca. Może wtedy jeden z ważniejszych twistów miałby większą wagę emocjonalną. W wersji zaserwowanej przez reżysera, jest to kompletnie niewygrane, jak zresztą większość relacji.

Męczące było też dla mnie oglądanie McConaugheya. Chwilami był fantastycznych, ale w długich partiach popadał w karykaturę samego siebie. Facet musi natychmiast zmienić repertuar, żeby maniera, które nabrał w ostatnich kilku produkcjach, nie zdołała skostnieć na amen. A jest to maniera, która na dłuższą metę stanie się nieznośna.

Jedyne co w filmie naprawdę mi się spodobało, to stylówa Bryce Dallas Howard. Z wylakierowanym fryzem modnym w latach 80. wyglądała fajnie.

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

Tonight I Strike (2013)