Madame Bovary (2014)
Zdaję sobie sprawę z tego, że "Madame Bovary" to opowieść o nudzie, której nie sposób wytrzymać. Ale mimo wszystko nie jest to powód do tego, by kręcić film, który jest tak nudy, że nie sposób wytrwać do napisów końcowych. Musiał kilka razy przerywać jego oglądanie. I naprawdę kusiło mnie, żeby go nie kończyć.
A szkoda, bo historia Emmy ma w sobie wiele elementów, które powinny składać się na fascynującą opowieść. Jest przecież bohaterką tragiczną, skazaną na życie w świecie, w którym nie ma miejsca na jej marzenia, ambicje i uczucia. Przypomina trochę Belle z "Pięknej i Bestii" (szczególnie z pierwszej piosenki). Tyle tylko, że w przeciwieństwie do niej Emma nie znalazła księcia, który wyzwoliłby ją z małomiasteczkowej miernoty, lecz trafiła na nudnego, pozbawionego czaru (ale przyzwoitego) człowieczka. Cóż jej więc pozostało? Mogła albo zmienić się w zombie - kobietę, która chodzi, leży, mówi, ale która nie żyje naprawdę. Mogła też popaść w szaleństwo. Mogła też – i to ostatecznie wybrała – zignorować rzeczywistość i udawać przed sobą, że prowadzi inne, pełne namiętności i materialnego komfortu życie. A że prowadziła tę egzystencję bez patrzenia na konsekwencje i na kredyt, dramat był gwarantowany.
Niestety obraz Sophie Barthes poza ciekawymi kostiumami i scenografiami nie oferuje nic, co umożliwiałoby głębszą refleksję, co pozwoliłoby widzowi wniknąć w głąb smutnej egzystencji Madame Bovary. Narracja prowadzona jest niezwykle powierzchownie. I nawet romanse bohaterki pozbawione są uczuć, które ponoć panowie rozbudzali w jej sercu. Bezbarwnej głównej postaci towarzyszy trójka jeszcze bardziej jednowymiarowych męskich bohaterów. A przecież każdy z nich powinien być nie tylko strażnikiem więzienia Emmy, ale więźniami społeczeństwa, w którym role klasowe i płciowe są sztywne i jednoznacznie określone.
Kompletnie stracona okazja.
Ocena: 4
A szkoda, bo historia Emmy ma w sobie wiele elementów, które powinny składać się na fascynującą opowieść. Jest przecież bohaterką tragiczną, skazaną na życie w świecie, w którym nie ma miejsca na jej marzenia, ambicje i uczucia. Przypomina trochę Belle z "Pięknej i Bestii" (szczególnie z pierwszej piosenki). Tyle tylko, że w przeciwieństwie do niej Emma nie znalazła księcia, który wyzwoliłby ją z małomiasteczkowej miernoty, lecz trafiła na nudnego, pozbawionego czaru (ale przyzwoitego) człowieczka. Cóż jej więc pozostało? Mogła albo zmienić się w zombie - kobietę, która chodzi, leży, mówi, ale która nie żyje naprawdę. Mogła też popaść w szaleństwo. Mogła też – i to ostatecznie wybrała – zignorować rzeczywistość i udawać przed sobą, że prowadzi inne, pełne namiętności i materialnego komfortu życie. A że prowadziła tę egzystencję bez patrzenia na konsekwencje i na kredyt, dramat był gwarantowany.
Niestety obraz Sophie Barthes poza ciekawymi kostiumami i scenografiami nie oferuje nic, co umożliwiałoby głębszą refleksję, co pozwoliłoby widzowi wniknąć w głąb smutnej egzystencji Madame Bovary. Narracja prowadzona jest niezwykle powierzchownie. I nawet romanse bohaterki pozbawione są uczuć, które ponoć panowie rozbudzali w jej sercu. Bezbarwnej głównej postaci towarzyszy trójka jeszcze bardziej jednowymiarowych męskich bohaterów. A przecież każdy z nich powinien być nie tylko strażnikiem więzienia Emmy, ale więźniami społeczeństwa, w którym role klasowe i płciowe są sztywne i jednoznacznie określone.
Kompletnie stracona okazja.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz