The Shack (2017)
Nie wiem czemu, ale jednak czuję się wielce rozczarowany tym filmem. A przecież już zwiastun "Chaty" niczego dobrego nie zapowiadał. Mimo wszystko do kina poszedłem pełen dobrych chęci. Liczyłem, że obsada, w której jest Sam Worthington, Octavia Spencer i Alice Braga zagwarantuje wzruszającą i katartyczną opowieść o przepracowywaniu żałoby z pomocą wiary w Boga. Zamiast tego dostałem nudne kazanie, pełne banałów i naiwnych argumentów, które w rzeczywistym sporze człowieka z Bogiem długo by się nie utrzymały.
"Chata" próbuje przekonać, że ból i cierpienie nie przekreślają wiary w dobrego i miłosiernego Boga. Ale robi to poprzez nieudolne pranie mózgu. Z jednej strony prowadzi więc nieustające bombardowanie zmysłów przesadnie ślicznymi zdjęciami i ckliwą muzą. A z drugiej strony bez końca powtarza mantrę: "Bóg jest miłością", "Bóg jest dobrem". Metoda ta w torturach bywa niezwykle skuteczna, ale zazwyczaj działa po czasie zdecydowanie dłuższym niż dwie godziny. Dlatego też, zamiast przekonać mnie do swoich racji, tylko mnie twórcy zdenerwowali. Kiedy słuchałem kazań, jakimi Trójca zbijała oskarżenia kierowane pod Jej adresem przez głównego bohatera, nie mogłem powstrzymać się od chwytania za głowę. Bohater nie sprawiał wrażenie idioty, a jednak kupował głodne kawałki i jeszcze całował ich po rękach. To obrażało mój zdrowy rozsądek.
A przecież jest w tym filmie sporo rzeczy, które w odpowiednich rękach mogłyby wydać fantastyczne owoce. Przesłanie, które mi osobiście wydawało się najważniejsze, że człowiek nie jest sam, że wolność oznacza cierpienie, ale że w tym cierpieniu ktoś z nami jest, tutaj ginie przykryte tonami głupoty. Jest też kilka scen, w których nawet przy całym sceptycyzmie i rozczarowaniu filmem, mocno się wzruszyłem. Dochodzę więc do wniosku, że gdyby twórcy mniej się starali ewangelizować, a więcej miejsca poświęcili głównemu bohaterowi i procesowi jego wewnętrznej transformacji, to całość byłaby dziełem tak chwytającym za serce, jak tego oczekiwałem.
Ocena: 3
"Chata" próbuje przekonać, że ból i cierpienie nie przekreślają wiary w dobrego i miłosiernego Boga. Ale robi to poprzez nieudolne pranie mózgu. Z jednej strony prowadzi więc nieustające bombardowanie zmysłów przesadnie ślicznymi zdjęciami i ckliwą muzą. A z drugiej strony bez końca powtarza mantrę: "Bóg jest miłością", "Bóg jest dobrem". Metoda ta w torturach bywa niezwykle skuteczna, ale zazwyczaj działa po czasie zdecydowanie dłuższym niż dwie godziny. Dlatego też, zamiast przekonać mnie do swoich racji, tylko mnie twórcy zdenerwowali. Kiedy słuchałem kazań, jakimi Trójca zbijała oskarżenia kierowane pod Jej adresem przez głównego bohatera, nie mogłem powstrzymać się od chwytania za głowę. Bohater nie sprawiał wrażenie idioty, a jednak kupował głodne kawałki i jeszcze całował ich po rękach. To obrażało mój zdrowy rozsądek.
A przecież jest w tym filmie sporo rzeczy, które w odpowiednich rękach mogłyby wydać fantastyczne owoce. Przesłanie, które mi osobiście wydawało się najważniejsze, że człowiek nie jest sam, że wolność oznacza cierpienie, ale że w tym cierpieniu ktoś z nami jest, tutaj ginie przykryte tonami głupoty. Jest też kilka scen, w których nawet przy całym sceptycyzmie i rozczarowaniu filmem, mocno się wzruszyłem. Dochodzę więc do wniosku, że gdyby twórcy mniej się starali ewangelizować, a więcej miejsca poświęcili głównemu bohaterowi i procesowi jego wewnętrznej transformacji, to całość byłaby dziełem tak chwytającym za serce, jak tego oczekiwałem.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz