Ma Loute (2016)
Wstrząsający, szokujący, emocjonalnie brutalny, a jednocześnie absurdalny, szalony i histerycznie zabawny. Bruno Dumont powinien częściej sięgać po komediową formułę. Opary absurdu skutecznie neutralizują nieznośny ciężar jego ponurych refleksji na temat ludzkiej natury. Człowiek jest potworem, który próbuje oswoić samego siebie. Efekt jest groteskowy, co widać tylko wtedy, kiedy spojrzy się na wszystko z boku. I Dumont to właśnie w "Martwych wodach" robi. Zagląda do Id (woda jest w końcu jednym z bardziej uniwersalnych symboli wypartych popędów) i odziera ludzkość z masek.
Bohaterowie "Martwych wód" sprawiają wrażenie pacjentów szpitala psychiatrycznego, którzy wydostali się na wolności i próbują żyć normalnie. Stworzyli więc wspólnotę z podziałami klasowymi, z rolami społecznymi, a potem z wielkim oddaniem zaczęli je odgrywać. Ale choć mogą naśladować normalność, to jednak nie są normalni, a zatem i ocenę tego, co jest normalne mają wypaczoną. To zaś prowadzi do przedziwnych i groteskowych sytuacji. Każdy z bohaterów zachowuje się mniej lub bardziej dziwacznie. Policjanci niewyraźnie się wypowiadają, teoretycznie dystyngowany przedstawiciel klasy uprzywilejowanej cały czas chodzi przykurczony i co chwilę dziwacznie się porusza i gestykuluje. Tiki, spastykowanie, deformacje są tu na porządku dziennym.
Taka konstrukcja rodzi całą masę fantastycznych pod względem komediowym sekwencji. Królują w nim przede wszystkim panie. Binoche przeciąga strunę, jej kreacja jest doprowadzona do skrajności, ale tutaj to się sprawdza. Podoba mi się to jak histeryzuje, a jednocześnie miejscami jej postać wybija się na chwilę z rytmu, poważnieje, by po chwili przywdziać na powrót maskę klauna. Fantastyczna jest w sekwencji kłótni z Luchinim. To scena zarazem wstrząsająca i rozśmieszająca do łez. Tylko prawdziwi mistrzowie kina mogli to tak perfekcyjnie zrównoważyć. Tedeschi jest równie ekstrawagancka. Ale w jej przypadku nie zaskoczyło mnie to aż tak bardzo jak w przypadku Binoche. Po prostu rola Isabelle jest bliższa temu, co często grywa w kinie.
Owszem, od czasu do czasu Dumont łapie zadyszkę i film traci tempo. Mógł też śmiało częściej mieszać humor z naprawdę mrocznymi tematami. Nie zmienia to faktu, że jest to mój ulubiony film tego reżysera.
Ocena: 8
Bohaterowie "Martwych wód" sprawiają wrażenie pacjentów szpitala psychiatrycznego, którzy wydostali się na wolności i próbują żyć normalnie. Stworzyli więc wspólnotę z podziałami klasowymi, z rolami społecznymi, a potem z wielkim oddaniem zaczęli je odgrywać. Ale choć mogą naśladować normalność, to jednak nie są normalni, a zatem i ocenę tego, co jest normalne mają wypaczoną. To zaś prowadzi do przedziwnych i groteskowych sytuacji. Każdy z bohaterów zachowuje się mniej lub bardziej dziwacznie. Policjanci niewyraźnie się wypowiadają, teoretycznie dystyngowany przedstawiciel klasy uprzywilejowanej cały czas chodzi przykurczony i co chwilę dziwacznie się porusza i gestykuluje. Tiki, spastykowanie, deformacje są tu na porządku dziennym.
Taka konstrukcja rodzi całą masę fantastycznych pod względem komediowym sekwencji. Królują w nim przede wszystkim panie. Binoche przeciąga strunę, jej kreacja jest doprowadzona do skrajności, ale tutaj to się sprawdza. Podoba mi się to jak histeryzuje, a jednocześnie miejscami jej postać wybija się na chwilę z rytmu, poważnieje, by po chwili przywdziać na powrót maskę klauna. Fantastyczna jest w sekwencji kłótni z Luchinim. To scena zarazem wstrząsająca i rozśmieszająca do łez. Tylko prawdziwi mistrzowie kina mogli to tak perfekcyjnie zrównoważyć. Tedeschi jest równie ekstrawagancka. Ale w jej przypadku nie zaskoczyło mnie to aż tak bardzo jak w przypadku Binoche. Po prostu rola Isabelle jest bliższa temu, co często grywa w kinie.
Owszem, od czasu do czasu Dumont łapie zadyszkę i film traci tempo. Mógł też śmiało częściej mieszać humor z naprawdę mrocznymi tematami. Nie zmienia to faktu, że jest to mój ulubiony film tego reżysera.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz