The Fate of the Furious (2017)
"Szybcy i wściekli 8" pokazali, że siódma część była wybrykiem natury, wyjątkiem, jedną szansą na milion, żeby zrobić coś naprawdę szalonego. F. Gary Gray sprowadził serię z powrotem na ten sam poziom przeciętności, gdzie rządzą: głupawy scenariusz, hałaśliwe sceny akcji i przydługie ekspozycje.
Co prawda widać, że Gray bardzo chciałby pójść w ślady Jamesa Wana. Wraz z ekipą scenarzystą niezmordowanie ścigał się w wymyślaniu coraz bardziej absurdalnych pomysłów na sceny akcji. I rzeczywiście, wiele pomysłów przekracza ludzkiej pojęcie. A jednak nie robi to aż takiego wrażenia, jak w części siódmej. Gray udowadnia jedynie, że szalone pomysły nie przekładają się w szaloną rozrywkę. Liczy się jeszcze to, jak się je zaprezentuje. A na tym polu reżyser ósemki nie ma po prostu wystarczającej ikry. Sięga po sprawdzone rozwiązania ze szkoły Michaela Baya i Rolanda Emmericha. Jest więc głośno, a na ekranie strasznie dużo się dzieje. W większości sekwencji do niczego to jednak nie prowadzi i robi się nudne oraz męczące.
Od czasu do czasu ósma część ma swoje momenty. Podobały mi się praktycznie wszystkie sceny z Jasonem Stathamem. Niezły był też Dwayne Johnson. Odrębną kategorią był ekstremalny akcent Helen Mirren. Kiedy usłyszałem po raz pierwszy, jak mówi, popłakałem się ze śmiechu. W sumie podobała mi się też Theron. Jednak rola Cipher pokazała, że jej możliwości gry czarnych charakterów są mocno ograniczone i już tutaj powtórzyła większość tego, co zaprezentowała chociażby w "Królowej Lodu".
Ocena: 6
Co prawda widać, że Gray bardzo chciałby pójść w ślady Jamesa Wana. Wraz z ekipą scenarzystą niezmordowanie ścigał się w wymyślaniu coraz bardziej absurdalnych pomysłów na sceny akcji. I rzeczywiście, wiele pomysłów przekracza ludzkiej pojęcie. A jednak nie robi to aż takiego wrażenia, jak w części siódmej. Gray udowadnia jedynie, że szalone pomysły nie przekładają się w szaloną rozrywkę. Liczy się jeszcze to, jak się je zaprezentuje. A na tym polu reżyser ósemki nie ma po prostu wystarczającej ikry. Sięga po sprawdzone rozwiązania ze szkoły Michaela Baya i Rolanda Emmericha. Jest więc głośno, a na ekranie strasznie dużo się dzieje. W większości sekwencji do niczego to jednak nie prowadzi i robi się nudne oraz męczące.
Od czasu do czasu ósma część ma swoje momenty. Podobały mi się praktycznie wszystkie sceny z Jasonem Stathamem. Niezły był też Dwayne Johnson. Odrębną kategorią był ekstremalny akcent Helen Mirren. Kiedy usłyszałem po raz pierwszy, jak mówi, popłakałem się ze śmiechu. W sumie podobała mi się też Theron. Jednak rola Cipher pokazała, że jej możliwości gry czarnych charakterów są mocno ograniczone i już tutaj powtórzyła większość tego, co zaprezentowała chociażby w "Królowej Lodu".
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz