The Promise (2016)

Miłość i ludobójstwo nie idą ze sobą w parze. Przynajmniej jeśli chodzi o kino. Dopiero co doszedłem do siebie po masakrze, jaką były "Gorzkie żniwa", a tu proszę Terry George zafundował mi kolejną koszmarną papkę miłosną z tragiczną historią w tle. "Przyrzeczenie" jest tylko odrobinę lepsze od tego, co zrealizował George Mendeluk.



Oba filmy mają podobną konstrukcję. W obu historia zaczyna się od rajskich obrazków spokoju i harmonii, choć przecież w rzeczywistości i Ukraina i Turcja od długiego czasu przed zaprezentowanymi wydarzeniami były w poważnym kryzysie. Imperium Osmańskie leżało już praktycznie martwe, tylko jeszcze o tym nie wiedziało. Co wcale nie sprzyjało harmonii w relacjach między różnymi nacjami. Wręcz przeciwnie. Jeszcze pod koniec XIX wieku sytuacja Ormian mocno się pogorszyła i zaczęło dochodzić do pierwszych (dokonanych rękami Kurdów) pogromów. Później wybuchło krwawo stłumione powstanie. Wydarzenie te z całą pewnością ormiańscy bohaterowie filmu powinni byli pamiętać. A jednak Terry George chce nas przekonać do tego, że choć Turcy byli uprzedzeni do Ormian, to ludobójstwo zaczęło się z niczego, z ogólnego chaosu wojennego, jaki ogarną cały świat.

W ten sposób oczywiście już na samym wstępie reżyser tak wypacza historię tego, co się naprawdę wydarzyło, że w zasadzie w ogóle o tym nie opowiada. Zestaw scen, jaki nam serwuje, to kinowy standard: pochody uchodźców, transporty, zabijanie słabych lub tych, którzy mieli pecha, wreszcie masowe miejsca mordu. Reżyser nie mówi nic o kulisach tego konfliktu, o mechanizmach, jakie do ludobójstwa doprowadziły ani co tak naprawdę działo się w trakcie.  Kilka wyrazistych obrazków podlanych sosem sugestywnej, działającej na emocje muzyki i mamy czuć się poruszeni. Ta manipulacja zamiast na mnie działać, tylko mnie irytowała. Jest dla mnie przykładem na trywializowanie prawdziwych wydarzeń. Zamiast je naświetlać tylko karmi ignorancję powielając klisze, które równie dobrze mogłyby dotyczyć ludobójstwa Asyryjczyków lub też Greków Pontyjskich (do których doszło w Imperium Osmańskim mniej więcej w tym samym czasie co ludobójstwo Ormian, a które w kinie są jeszcze rzadziej poruszane).

Filmu nie broni też wątek miłosny. Podobnie jak ludobójstwo, tak i ten wątek jest w filmie traktowany mechanicznie. Reżyser ustawia bohaterów w typowej konfiguracji, a potem przypomina sobie o tym wtedy, kiedy chce wycisnąć z widzów trochę łez. Trudno uwierzyć w to, że Mikael zakochał się w Anie. Jeszcze mniej prawdopodobnie wypada Ana, która niby się w Mikaelu zakochała, ale pozostaje z Chrisem. Wszystko widz musi sobie dopowiadać posiłkując się setkami kinowych melodramatów. Narracyjnie jest to jeden wielki żenujący popis nieudolności i lenistwa.

Co prawda George jest filmowym profesjonalistą, więc film technicznie wygląda dobrze. A od czasu do czasu ma też mocne momenty (scena gdy Mikael trafia na miejsce rzezi mieszkańców Sidoun). Ale w ostatecznym rachunku niewiele to pomaga.

Ocena: 3

Komentarze

  1. Miałam w planach pójść do kina, temat ciekawy do tej pory raczej nie ruszony w fabule, ale gdy przeczytałam, że rzecz także o amerykańskim dziennikarzu rzuconym w wir zagłady Ormian plus twoja recenzja - odpuszczam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)