Loev (2015)
SPOILER
"Loev" zaczyna się, jak setki filmów przed nim. Dwójka przyjaciół wyrusza na wspólną wycieczkę. To okazja, by odświeżyć relację, którą osłabiła ogromna odległość dzieląca Sahila (który pozostał w Mumbaju) i Jaia (który mieszka i pracuje w Nowym Jorku). Pierwsze dwa akty idą zgodnie z oklepaną formułką. Widzimy jak bohaterowie się droczą ze sobą, kłócą, śmieją, żartują... i flirtują. Jak się bowiem okazuje, przyjaźń jest tu podszyta innymi uczuciami i pragnieniami. Zazwyczaj bohaterowie trzymają je na wodzy. A kiedy pozwalają im dojść do głosu, to tylko na chwilę i szybko je tłamszą.
Takie zachowanie rodzi frustrację. I prędzej czy później musi dojść do bezpośredniej konfrontacji. Kiedy jednak zaczyna się trzeci akt opowieści, jej reżyser Sudhanshu Saria zgotował mi niespodziewaną zmianę w dotychczas bardzo przewidywalnej narracji. Pozostawiając niezmienionym pytanie "Czy dwóch mężczyzn może połączyć przyjaźń?", zmienił formę odpowiedzi.
Pierwszą rewolucyjną zmianą było zachowanie Jaia. Saria pokazał w tym momencie, że igranie z uczuciami jest jak zapalanie papierosa w magazynie pełnym niezabezpieczonego prochu strzelniczego. Chwila nie uwagi, czasem nieszczęśliwy zbieg okoliczności i dochodzi do tragedii. Sam Jai jest świadomy tego, co robi, ale znalazł się w momencie, w którym nie mógł się już powstrzymać. To moment przerażający, a zarazem dogłębnie przygnębiający. Prowadzi do odrzucenia Jaia, ale jednocześnie czuć, że kryje się za tym więcej i szablonowe myślenie tu nie wystarczy.
Drugą rewolucyjną zmianą była reakcja Sahila na to, co zrobił Jai. Zamiast wpaść we wściekłość, zamiast mieć złamane serce, ten zdaje się być pełen przebaczenia i miłości. To Jai będzie tym, który nie znajdzie siły, by skonfrontować się ze szkaradną prawdę i mimo wszystko zaakceptować miłość. Jai dokona więc kolejnego gwałtu na uczuciu, które sam czuje. Postawa Sahila jest fantastycznym punktem wyjścia do refleksji na temat natury miłości. Bo choć wydaje się, że jak nigdy wcześniej jest świadom własnych uczuć do Jaia, to zarazem w zupełnie nowym świetle spogląda teraz na swojego chłopaka, nieznośnego i nieodpowiedzialnego Alexa. Wychodząc z punktu skrajnej oczywistości, reżyser wkroczył w grząski teren ludzkich emocji.
"Loev" to w gruncie rzeczy amerykańskie niezależne kino drogi. Tyle tylko, że tym razem przeniesione do Indii. Ta zmiana wcale nie odbiła się negatywnie na filmie. Saria stworzył opowieść uniwersalną, która bazuje na mocno zarysowanej relacji między bohaterami i właściwej grze aktorskiej (która miejscami zawodziła, głównie w scenach intensywnych uczuć, ale nie aż tak bardzo, by mi przeszkadzać). Nieszablonowe rozwiązania narracyjne, postawienie nacisku na prezentację złożonej natury ludzkiej, zamiast iść w uproszczenia, sprawiają, że jest to kino mocno refleksyjne i zaskakujące.
Ocena: 7
"Loev" zaczyna się, jak setki filmów przed nim. Dwójka przyjaciół wyrusza na wspólną wycieczkę. To okazja, by odświeżyć relację, którą osłabiła ogromna odległość dzieląca Sahila (który pozostał w Mumbaju) i Jaia (który mieszka i pracuje w Nowym Jorku). Pierwsze dwa akty idą zgodnie z oklepaną formułką. Widzimy jak bohaterowie się droczą ze sobą, kłócą, śmieją, żartują... i flirtują. Jak się bowiem okazuje, przyjaźń jest tu podszyta innymi uczuciami i pragnieniami. Zazwyczaj bohaterowie trzymają je na wodzy. A kiedy pozwalają im dojść do głosu, to tylko na chwilę i szybko je tłamszą.
Takie zachowanie rodzi frustrację. I prędzej czy później musi dojść do bezpośredniej konfrontacji. Kiedy jednak zaczyna się trzeci akt opowieści, jej reżyser Sudhanshu Saria zgotował mi niespodziewaną zmianę w dotychczas bardzo przewidywalnej narracji. Pozostawiając niezmienionym pytanie "Czy dwóch mężczyzn może połączyć przyjaźń?", zmienił formę odpowiedzi.
Pierwszą rewolucyjną zmianą było zachowanie Jaia. Saria pokazał w tym momencie, że igranie z uczuciami jest jak zapalanie papierosa w magazynie pełnym niezabezpieczonego prochu strzelniczego. Chwila nie uwagi, czasem nieszczęśliwy zbieg okoliczności i dochodzi do tragedii. Sam Jai jest świadomy tego, co robi, ale znalazł się w momencie, w którym nie mógł się już powstrzymać. To moment przerażający, a zarazem dogłębnie przygnębiający. Prowadzi do odrzucenia Jaia, ale jednocześnie czuć, że kryje się za tym więcej i szablonowe myślenie tu nie wystarczy.
Drugą rewolucyjną zmianą była reakcja Sahila na to, co zrobił Jai. Zamiast wpaść we wściekłość, zamiast mieć złamane serce, ten zdaje się być pełen przebaczenia i miłości. To Jai będzie tym, który nie znajdzie siły, by skonfrontować się ze szkaradną prawdę i mimo wszystko zaakceptować miłość. Jai dokona więc kolejnego gwałtu na uczuciu, które sam czuje. Postawa Sahila jest fantastycznym punktem wyjścia do refleksji na temat natury miłości. Bo choć wydaje się, że jak nigdy wcześniej jest świadom własnych uczuć do Jaia, to zarazem w zupełnie nowym świetle spogląda teraz na swojego chłopaka, nieznośnego i nieodpowiedzialnego Alexa. Wychodząc z punktu skrajnej oczywistości, reżyser wkroczył w grząski teren ludzkich emocji.
"Loev" to w gruncie rzeczy amerykańskie niezależne kino drogi. Tyle tylko, że tym razem przeniesione do Indii. Ta zmiana wcale nie odbiła się negatywnie na filmie. Saria stworzył opowieść uniwersalną, która bazuje na mocno zarysowanej relacji między bohaterami i właściwej grze aktorskiej (która miejscami zawodziła, głównie w scenach intensywnych uczuć, ale nie aż tak bardzo, by mi przeszkadzać). Nieszablonowe rozwiązania narracyjne, postawienie nacisku na prezentację złożonej natury ludzkiej, zamiast iść w uproszczenia, sprawiają, że jest to kino mocno refleksyjne i zaskakujące.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz