Mindhorn (2016)
Rozumiem, że to coś miało być zabawną komedią. Czytając hasła z plakatów odnoszę wrażenie, że są tacy, którzy "Mindhorn" za takową biorą. Sam do nich nie należę. I bardzo tego żałuję, głównie przez wzgląd na obsadę, w której znalazła się cała masa lubianych przeze mnie aktorów.
Punkt wyjścia jest – jak to zwykle bywa w tego rodzaju produkcjach – całkiem fajny. Oto przebrzmiała gwiazda serialu detektywistycznego sprzed lat musi ponownie wcielić się w granego kiedyś bohatera. Tym razem nie na potrzeby telewizji, lecz by pomóc policji w schwytaniu szalonego osobnika podejrzanego o morderstwo, który wierzy, że fikcyjny bohater to prawdziwy detektyw. Z tego pomysłu brały się żarty na temat losu gwiazd kina i telewizji, absurdalne gagi dotyczące prowincjonalnej Wielkiej Brytanii i kryminalna satyra.
Tyle tylko że zabawnych momentów mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Reszta wydała mi się strasznie ciężka i wymęczona. Większość obsady sprawia wrażenie, jakby znalazła się tu przez pomyłkę. Inni nie otrzymali ról, w których mogliby się popisać. Tylko nieliczni wypadli w miarę interesująco (np. Russell Tovey) Najbardziej dziwi mnie udział w tym przedsięwzięciu Simona Callowa i Kennetha Branagha. Riseborough, Schofield i Farrell też się nie za bardzo popisali. Jakim cudem w ogóle się zgodzili w tym wystąpić, to pozostaje dla mnie intrygującą tajemnicą.
Szkoda mi tego filmu, bo brytyjski absurdalny humor to moja ulubiona forma komediowa.
Ocena: 4
Punkt wyjścia jest – jak to zwykle bywa w tego rodzaju produkcjach – całkiem fajny. Oto przebrzmiała gwiazda serialu detektywistycznego sprzed lat musi ponownie wcielić się w granego kiedyś bohatera. Tym razem nie na potrzeby telewizji, lecz by pomóc policji w schwytaniu szalonego osobnika podejrzanego o morderstwo, który wierzy, że fikcyjny bohater to prawdziwy detektyw. Z tego pomysłu brały się żarty na temat losu gwiazd kina i telewizji, absurdalne gagi dotyczące prowincjonalnej Wielkiej Brytanii i kryminalna satyra.
Tyle tylko że zabawnych momentów mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Reszta wydała mi się strasznie ciężka i wymęczona. Większość obsady sprawia wrażenie, jakby znalazła się tu przez pomyłkę. Inni nie otrzymali ról, w których mogliby się popisać. Tylko nieliczni wypadli w miarę interesująco (np. Russell Tovey) Najbardziej dziwi mnie udział w tym przedsięwzięciu Simona Callowa i Kennetha Branagha. Riseborough, Schofield i Farrell też się nie za bardzo popisali. Jakim cudem w ogóle się zgodzili w tym wystąpić, to pozostaje dla mnie intrygującą tajemnicą.
Szkoda mi tego filmu, bo brytyjski absurdalny humor to moja ulubiona forma komediowa.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz