Once Upon a Time in Venice (2017)
W jednej ze scen bohater filmu, grany przez Johna Goodmana, ogląda "Zombiebobry". To w zasadzie mówi wszystko o "Jak dogryźć mafii". Należy oczekiwać piramidalnych głupot i prymitywnych żartów oraz fabuły, która z prawdopodobieństwem, a nawet logiką nie ma zbyt wiele wspólnego. I dokładnie tak jest.
Bruce Willis gra tu przejaskrawioną wersję bohaterka, w jakiego wciela się od czasu serialu "Na wariackich papierach". Jest więc nieco szurniętym, nie zawsze odpowiedzialnym prywatnym detektywem, któremu trafiają się najdziwniejsze z możliwych spraw. Jest też wiecznym chłopcem, choć bliżej mu do emerytury niż do szkoły. A jego osobowość definiowana jest przez jedną cechę – lojalność wobec psa (który jest żywym symbolem jego rodziny).
Zresztą w tym filmie wszyscy mężczyźni wydają się mało dojrzali i zdefiniowani przez obsesję na jednym konkretnym punkcie. Jego kumpel na przykład mimo tęgiej postury pozostał w duchu młodym surferem, a definiuje go słabość do (byłej) żony, co ta zresztą skutecznie wykorzystuje.
"Jak dogryźć mafii" jest więc prezentacją świata niedojrzałych mężczyzn. To, że istnieją, jest dowodem absurdalności sytuacji, więc wszystko, co się bohaterom przydarza jest naturalną konsekwencją tegoż absurdu. I w tym tkwi moc filmu. Jest głupio, ale zabawnie. Może nie w stylu "boki zrywać", ale naprawdę jest się z czego pośmiać (jeśli tylko ktoś lubi mało wyrafinowane dowcipy). Willis jest tu zdecydowanie lepszy niż w kilku ostatnich filmach. Goodman kradnie prawie każdą scenę. Nieoczekiwanie dla mnie całkiem zabawnie prezentował się Jason Momoa. Kto wie, może Chrisowi Hemsworthowi rośnie konkurent w kategorii umięśnionego komika.
Jednak obecności wielu osób w obsadzie nie potrafię sobie wytłumaczyć. Dlaczego zgodę wyraziła na przykład Famke Janssen, która pojawia się w trzech scenach i nie mówi (ani robi) nic zabawnego. Jakim cudem "tak" powiedział David Arquette, który ma jedną kwestię do powiedzenia idąc chodnikiem? Gdyby za kamerą stał ktoś znany, to powiedziałbym, że zrobili to po znajomości. Ale jakoś nie obiło mi się dotąd, by Mark Cullen to był jakiś super ważny gość w Hollywood.
Ocena: 6
Bruce Willis gra tu przejaskrawioną wersję bohaterka, w jakiego wciela się od czasu serialu "Na wariackich papierach". Jest więc nieco szurniętym, nie zawsze odpowiedzialnym prywatnym detektywem, któremu trafiają się najdziwniejsze z możliwych spraw. Jest też wiecznym chłopcem, choć bliżej mu do emerytury niż do szkoły. A jego osobowość definiowana jest przez jedną cechę – lojalność wobec psa (który jest żywym symbolem jego rodziny).
Zresztą w tym filmie wszyscy mężczyźni wydają się mało dojrzali i zdefiniowani przez obsesję na jednym konkretnym punkcie. Jego kumpel na przykład mimo tęgiej postury pozostał w duchu młodym surferem, a definiuje go słabość do (byłej) żony, co ta zresztą skutecznie wykorzystuje.
"Jak dogryźć mafii" jest więc prezentacją świata niedojrzałych mężczyzn. To, że istnieją, jest dowodem absurdalności sytuacji, więc wszystko, co się bohaterom przydarza jest naturalną konsekwencją tegoż absurdu. I w tym tkwi moc filmu. Jest głupio, ale zabawnie. Może nie w stylu "boki zrywać", ale naprawdę jest się z czego pośmiać (jeśli tylko ktoś lubi mało wyrafinowane dowcipy). Willis jest tu zdecydowanie lepszy niż w kilku ostatnich filmach. Goodman kradnie prawie każdą scenę. Nieoczekiwanie dla mnie całkiem zabawnie prezentował się Jason Momoa. Kto wie, może Chrisowi Hemsworthowi rośnie konkurent w kategorii umięśnionego komika.
Jednak obecności wielu osób w obsadzie nie potrafię sobie wytłumaczyć. Dlaczego zgodę wyraziła na przykład Famke Janssen, która pojawia się w trzech scenach i nie mówi (ani robi) nic zabawnego. Jakim cudem "tak" powiedział David Arquette, który ma jedną kwestię do powiedzenia idąc chodnikiem? Gdyby za kamerą stał ktoś znany, to powiedziałbym, że zrobili to po znajomości. Ale jakoś nie obiło mi się dotąd, by Mark Cullen to był jakiś super ważny gość w Hollywood.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz