Per amor vostro (2015)
"Dla waszego dobra" (albo "Dla waszej miłości" – bo tak jest tłumaczony w napisach) to jeden z tych przypadków, kiedy to bardziej niż sam film zainteresowała mnie moja reakcja na niego.
W tym przypadku chodzi o Annę, główną bohaterkę. Z jakiegoś powodu czułem opór, by poddać się reżyserskiej manipulacji i czuć sympatię do niej. Teoretycznie powinienem jej kibicować. W końcu jest to kobieta, która przez lata znosiła brutalność męża i była uległą kurą domową, by teraz w końcu znaleźć siłę, aby stanąć na własnych nogach. A jednak nie potrafiłem w tę świętość uwierzyć.
Głównie dlatego, że nie do końca jestem przekonany, że była ofiarą. Jej całe zachowanie wydaje się zbyt wyrachowane. Dla pragmatycznych korzyści zgodziła się na związek z Gigim i ignorowanie tego, skąd on ma pieniądze. Ale to nie powinno mi tak naprawdę przeszkadzać. W końcu każda historia zbawienia wymaga najpierw grzesznika. Nie ma grzechu, nie ma z czego się wyrwać, co pokonać, czemu się przeciwstawić. Dochodzę więc do wniosku, że mój opór wobec Anny wynika z faktu, że nie wierzę w jej przemianę. W moich oczach jej zachowanie pozostało niezmienione. Po pierwsze romans z aktorem Michelem wyraźnie pokazuje, że wciąż ciągnie ją do tego samego typu mężczyzn. Po drugie – i dla mnie o wiele bardziej istotne – odsunięcie się od Gigiego następuje w momencie, kiedy temu zaczyna się palić grunt pod nogami. Dochodzę więc do wniosku, że jej odcięcie się od męża jest przejawem tego samego pragmatycznego instynktu samozachowawczego, który wcześniej kazał jej się z nim związać i znosić brutalność w zamian za ciągły napływ gotówki, dzięki któremu kupiła mieszkanie dla rodziców i zapewniała materialną stabilność dzieciom. Nie ma przemiany, nie ma więc świętej Anny.
W samym filmie Giuseppe M. Gaudina jest wiele rzeczy, które mi się podobały. Przede wszystkim te mistyczno-schizofreniczne wstawki nadające postaci Anny estetykę katolickiej świętej. Ale sekwencje te jak dla mnie są zbyt mechaniczne, sztuczne, nie stanowią integralnej tkanki narracyjnej, przez co nie robiły aż takiego wrażenia, jakie powinny. Grająca Annę Valeria Golino jest w swojej roli świetna, ale nie znajduje oparcia w reszcie obsady, która niestety okazuje się przeciętna (z grającym Gigiego Massimilianem Gallo na czele). Z całego filmu najlepiej więc zapamiętam muzykę, która była na tyle nietypowa, a zarazem w stylu, jaki lubię, że wbiła mi się pamięć.
Ocena: 5
W tym przypadku chodzi o Annę, główną bohaterkę. Z jakiegoś powodu czułem opór, by poddać się reżyserskiej manipulacji i czuć sympatię do niej. Teoretycznie powinienem jej kibicować. W końcu jest to kobieta, która przez lata znosiła brutalność męża i była uległą kurą domową, by teraz w końcu znaleźć siłę, aby stanąć na własnych nogach. A jednak nie potrafiłem w tę świętość uwierzyć.
Głównie dlatego, że nie do końca jestem przekonany, że była ofiarą. Jej całe zachowanie wydaje się zbyt wyrachowane. Dla pragmatycznych korzyści zgodziła się na związek z Gigim i ignorowanie tego, skąd on ma pieniądze. Ale to nie powinno mi tak naprawdę przeszkadzać. W końcu każda historia zbawienia wymaga najpierw grzesznika. Nie ma grzechu, nie ma z czego się wyrwać, co pokonać, czemu się przeciwstawić. Dochodzę więc do wniosku, że mój opór wobec Anny wynika z faktu, że nie wierzę w jej przemianę. W moich oczach jej zachowanie pozostało niezmienione. Po pierwsze romans z aktorem Michelem wyraźnie pokazuje, że wciąż ciągnie ją do tego samego typu mężczyzn. Po drugie – i dla mnie o wiele bardziej istotne – odsunięcie się od Gigiego następuje w momencie, kiedy temu zaczyna się palić grunt pod nogami. Dochodzę więc do wniosku, że jej odcięcie się od męża jest przejawem tego samego pragmatycznego instynktu samozachowawczego, który wcześniej kazał jej się z nim związać i znosić brutalność w zamian za ciągły napływ gotówki, dzięki któremu kupiła mieszkanie dla rodziców i zapewniała materialną stabilność dzieciom. Nie ma przemiany, nie ma więc świętej Anny.
W samym filmie Giuseppe M. Gaudina jest wiele rzeczy, które mi się podobały. Przede wszystkim te mistyczno-schizofreniczne wstawki nadające postaci Anny estetykę katolickiej świętej. Ale sekwencje te jak dla mnie są zbyt mechaniczne, sztuczne, nie stanowią integralnej tkanki narracyjnej, przez co nie robiły aż takiego wrażenia, jakie powinny. Grająca Annę Valeria Golino jest w swojej roli świetna, ale nie znajduje oparcia w reszcie obsady, która niestety okazuje się przeciętna (z grającym Gigiego Massimilianem Gallo na czele). Z całego filmu najlepiej więc zapamiętam muzykę, która była na tyle nietypowa, a zarazem w stylu, jaki lubię, że wbiła mi się pamięć.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz