War Machine (2017)

Po fantastycznym "Królestwie zwierząt" i bardzo dobrym "Roverze" przyszła pierwsza wpadka w karierze Davida Michôda. I niestety sam jest jej winien. "War Machine" miało być ostrą jak brzytwa satyrą na połowiczny imperializm amerykański; schizofrenię, która w połowie jest dumą z pozycji głównego mocarstwa świata, w połowie jest niechęcią do brania na siebie odpowiedzialność za bycie strażnikiem globalnego ładu. I wszystko to zapewne udałoby się reżyserowi osiągnąć, gdyby nie przedobrzył na poziomie realizacyjnym.



Michôd nie powinien był mieszać komedii z dramatem. Wydaje się, że rzeczy, które chciał opowiedzieć, były na tyle groteskowe, że nie potrzebowały ozdobników w postaci dodatkowych akcentów humorystycznych. Gdyby skoncentrował się na konflikcie ambicji generała McMahona z polityczną machiną waszyngtońskiej biurokracji i entropią realiów rozdartego wojną Afganistanu, wtedy pazur satyr sam by się naostrzył, a film miałby pełno scen, które wywoływały by uśmiech, pozostając jednak poważnym studium na niezwykle ciekawy temat. Tymczasem Michôd z masochistycznym entuzjazmem przerysowywał bohaterów tego dramatu, tworząc z nich karykatury, których żadna siła nie była w stanie zbawić dla filmu. Do pewnego stopnia dotyczy to samego McMahona, którego Brad Pitt gra jakby to był bohater filmów Coenów. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest kreacja Bena Kingsleya, której bliżej jest do wyczynów ekipy Monty Pythona.

Kiedy więc reżyser wyciąga działa poważnego dramatu, nie są one w stanie zrobić odpowiedniego wrażenia. A kiedy nonszalancko oddaje się karykaturalnym ekscesom, trudno jest traktować film jako poważne studium mechanizmów rządzących współczesnym światem. "War Machine" nie sprawdza się więc ani jako czysta rozrywka ani jako pożywka do głębokich rozważań. Po obejrzeniu filmu pozostałem tylko z jednym pytaniem: I po co Michôd to kręcił?

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)