American Assassin (2017)
SPOILERY
Michael Cuesta powinien wrócić do kręcenia filmów o pedofilach. "L.I.E." czy "12 lat i koniec" to były jego najlepsze dzieła, do których "American Assassin" nawet się nie zbliża. Choć tylko częściowo kiepski poziom tego filmu to wina reżysera. Scenariusz zdecydowanie nie jest najwyższej próby, ale czego wymagać o tekstu, nad którym biedziła się cała masa scenarzystów.
Razi przede wszystkim linearność fabuły. Scenarzystom coś się poprzestawiało w głowach i uznali, że zwroty akcji tożsame są ze zmianami lokacji. Metody tej spróbowano już w "Mechaniku: Konfrontacji"... bez większych efektów. Tam jednak był Jason Statham, który jakoś to wszystko trzymał w kupie i skutecznie odwracał uwagę od absurdów w historii i kretyńskiej postaci granej przez Tommy'ego Lee Jonesa. Dylan O'Brien sprawia sympatyczne wrażenie i jako opętany potrzebą zemsty facet wygląda nieźle. Problem w tym, że na wyglądzie się kończy. Nie ma w sobie ekranowej charyzmy, a przez to nie jest w stanie zamaskować płaskiej fabuły. Jest jak kula flipperze odbijająca się od kolejnych elementów, przez co znajduje się na poziomie Kellena Lutza a nie Stathama.
Prawdziwą zbrodnią jest jednak obsadzenie w filmie Scotta Adkinsa tylko po to, żeby po chwili go wyeliminować. Facet ma doświadczenie w kinie akcji, na miłość boską! Dlaczego więc nie zostało to w jakikolwiek sposób wykorzystane (bo ten jeden pojedynek w lesie, to nawet nie nadaje się, by o nim wspominać)? Nie potrafię tego zrozumieć.
Słabością Cuesty jest zaś to, że nie potrafił zbudować relacji emocjonalnych między bohaterami. A niestety "American Assassin" ma większe ambicje, niż bycie akcyjniakiem, i mocno ciąży w stronę rozwiniętych relacji interpersonalnych. Są one jednak równie płaskie i pozbawione wyobraźni jak reszta fabuły. Stąd interpretacje relacji emocjonalnych są widzom narzucane w sposób ordynarny, a często bohaterowie po prostu deklarują to, co powinienem był odczytać po ich zachowaniu. A już powtarzane w kółko teksty o nie angażowaniu się emocjonalnym w pewnym momencie zaczynały mi grać na nerwach.
Same sceny akcji nie są nawet takie najgorsze. Przynajmniej, jeśli chodzi o ich realizację, bo poziom "funu" mają równy zeru. "American Assassin" jest przez to nijaki. W przypadku kina akcji to bardzo źle.
Ocena: 4
Michael Cuesta powinien wrócić do kręcenia filmów o pedofilach. "L.I.E." czy "12 lat i koniec" to były jego najlepsze dzieła, do których "American Assassin" nawet się nie zbliża. Choć tylko częściowo kiepski poziom tego filmu to wina reżysera. Scenariusz zdecydowanie nie jest najwyższej próby, ale czego wymagać o tekstu, nad którym biedziła się cała masa scenarzystów.
Razi przede wszystkim linearność fabuły. Scenarzystom coś się poprzestawiało w głowach i uznali, że zwroty akcji tożsame są ze zmianami lokacji. Metody tej spróbowano już w "Mechaniku: Konfrontacji"... bez większych efektów. Tam jednak był Jason Statham, który jakoś to wszystko trzymał w kupie i skutecznie odwracał uwagę od absurdów w historii i kretyńskiej postaci granej przez Tommy'ego Lee Jonesa. Dylan O'Brien sprawia sympatyczne wrażenie i jako opętany potrzebą zemsty facet wygląda nieźle. Problem w tym, że na wyglądzie się kończy. Nie ma w sobie ekranowej charyzmy, a przez to nie jest w stanie zamaskować płaskiej fabuły. Jest jak kula flipperze odbijająca się od kolejnych elementów, przez co znajduje się na poziomie Kellena Lutza a nie Stathama.
Prawdziwą zbrodnią jest jednak obsadzenie w filmie Scotta Adkinsa tylko po to, żeby po chwili go wyeliminować. Facet ma doświadczenie w kinie akcji, na miłość boską! Dlaczego więc nie zostało to w jakikolwiek sposób wykorzystane (bo ten jeden pojedynek w lesie, to nawet nie nadaje się, by o nim wspominać)? Nie potrafię tego zrozumieć.
Słabością Cuesty jest zaś to, że nie potrafił zbudować relacji emocjonalnych między bohaterami. A niestety "American Assassin" ma większe ambicje, niż bycie akcyjniakiem, i mocno ciąży w stronę rozwiniętych relacji interpersonalnych. Są one jednak równie płaskie i pozbawione wyobraźni jak reszta fabuły. Stąd interpretacje relacji emocjonalnych są widzom narzucane w sposób ordynarny, a często bohaterowie po prostu deklarują to, co powinienem był odczytać po ich zachowaniu. A już powtarzane w kółko teksty o nie angażowaniu się emocjonalnym w pewnym momencie zaczynały mi grać na nerwach.
Same sceny akcji nie są nawet takie najgorsze. Przynajmniej, jeśli chodzi o ich realizację, bo poziom "funu" mają równy zeru. "American Assassin" jest przez to nijaki. W przypadku kina akcji to bardzo źle.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz