Kingsman: The Golden Circle (2017)
Matthew Vaughn zaczyna z grubej rury. Pierwsze minuty filmu to szalony pościg ulicami Londynu. Całość zrealizowana jest w dość... powiedzmy delikatnie: "specyficzny" sposób. Dziwny montaż, jeszcze dziwniejsze wykorzystanie efektów specjalnych, co powoduje, że całość jest widowiskowa, ale zarazem straszliwie sztuczna. Sekwencja ta jest jednak doskonałym paskiem lakmusowym. Jeśli zachwyci was, możecie spokojnie pozostać na sali kinowej, bo w podobnym tonie utrzymana jest cała reszta. Jeśli jednak wytrzymaliście ją z trudem, to radzę jak najszybciej opuścić kino.
Niestety początek daje też nieco fałszywy obraz "Kingsman 2". Wcale bowiem cały film nie wygląda ja te pierwsze minuty. Długimi partiami jest naprawdę nudny. Brakuje mu też prawdziwie odjechanych pomysłów, podobnych do strzelaniny w kościele czy finałowych fajerwerków z pierwszej części "Kingsman". Film ma też zdecydowanie za dużo bohaterów, przez co część z nich najzwyczajniej w świecie się marnuje albo jest tylko podprowadzeniem pod część trzecią (Tatum, Berry).
Na szczęście Vaughn nie zszedł poniżej poziomu przyzwoitości. Może i oferuje bardziej staroświecki humor absurdalny, zamiast przecierać nowe szlaki komedii akcji, to mimo wszystko było się z czego pośmiać. Poppy to niezła suka, a na scenie z hamburgerem płakałem ze śmiechu. Jeszcze większym draniem okazuje się prezydent USA w brawurowej kreacji Bruce'a Greenwooda. Świetnie bawiłem się też oglądając Eltona Johna. A finałowa rozróba, mimo że nie była tak nowatorska, jak się tego spodziewałem, dostarczyła mi i tak sporo frajdy.
Ocena: 7
Niestety początek daje też nieco fałszywy obraz "Kingsman 2". Wcale bowiem cały film nie wygląda ja te pierwsze minuty. Długimi partiami jest naprawdę nudny. Brakuje mu też prawdziwie odjechanych pomysłów, podobnych do strzelaniny w kościele czy finałowych fajerwerków z pierwszej części "Kingsman". Film ma też zdecydowanie za dużo bohaterów, przez co część z nich najzwyczajniej w świecie się marnuje albo jest tylko podprowadzeniem pod część trzecią (Tatum, Berry).
Na szczęście Vaughn nie zszedł poniżej poziomu przyzwoitości. Może i oferuje bardziej staroświecki humor absurdalny, zamiast przecierać nowe szlaki komedii akcji, to mimo wszystko było się z czego pośmiać. Poppy to niezła suka, a na scenie z hamburgerem płakałem ze śmiechu. Jeszcze większym draniem okazuje się prezydent USA w brawurowej kreacji Bruce'a Greenwooda. Świetnie bawiłem się też oglądając Eltona Johna. A finałowa rozróba, mimo że nie była tak nowatorska, jak się tego spodziewałem, dostarczyła mi i tak sporo frajdy.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz