Nothing But the Truth (2008)
Są filmy, w których wstrzymanie się z ujawnieniem kluczowego elementu fabuły do samego końca, ma sens. Czasami jednak trafiają się niewypały. I tak jest w tym przypadku.
Rod Lurie nakręcił kolejną opowieść o bohaterskiej dziennikarce, o jej niezłomnej walce o integralność, o etos zawodowy, o bezpieczeństwo źródła. Tyle tylko, że wcale tego nie nakręcił. Bowiem na koniec serwuje nam zwrot akcji, ujawnia zatajony szczegół, który wywraca całość do góry nogami. Niestety nie daje nam czasu do przetrawienia tej rewelacji, nie możemy pomedytować nad wyborami bohaterki właśnie dlatego, że prawdy dowiadujemy się w ostatniej scenie. Wtedy jest już za późno. Zostajemy z niewypałem w rękach i tyle.
Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że jest to sprytne posunięcie ze strony reżysera, bo zachęca do ponownego obejrzenia filmu i oceny zachowania bohaterki w świetle nowych informacji. Nie sądzę jednak, żeby to był dobry pomysł. Film nie jest bowiem na tyle rewelacyjny, by warto było do niego powracać. To solidna robota, z nieźle zagranymi rolami, ale nic więcej. Całość trzyma się narracyjnego standardu, z którego wyłamuje się właściwie tylko i wyłącznie ów jeden, ujawniony na końcu element.
Filmowi również ciąży to, że u swej podstawy opowiada o czymś jeszcze zupełnie innym. "Cena prawdy" jest bowiem mocno inspirowana prawdziwym skandalem. Jednak z jakiegoś powodu twórcy na poziomie faktów odcinają się od niego, tworząc fikcyjną historię zamachu na prezydenta i wciągając w to Wenezuelę. Jednak przez cały film czuć, że mamy do czynienia z cudzysłowem, że twórcy nie tylko nie uciekają, ale też liczą na to, że widzowie będą odnosić to, co zaprezentowano na ekranie do rzeczywistych wydarzeń. A to niestety rozwadnia historię bohaterki.
Ocena: 6
Rod Lurie nakręcił kolejną opowieść o bohaterskiej dziennikarce, o jej niezłomnej walce o integralność, o etos zawodowy, o bezpieczeństwo źródła. Tyle tylko, że wcale tego nie nakręcił. Bowiem na koniec serwuje nam zwrot akcji, ujawnia zatajony szczegół, który wywraca całość do góry nogami. Niestety nie daje nam czasu do przetrawienia tej rewelacji, nie możemy pomedytować nad wyborami bohaterki właśnie dlatego, że prawdy dowiadujemy się w ostatniej scenie. Wtedy jest już za późno. Zostajemy z niewypałem w rękach i tyle.
Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że jest to sprytne posunięcie ze strony reżysera, bo zachęca do ponownego obejrzenia filmu i oceny zachowania bohaterki w świetle nowych informacji. Nie sądzę jednak, żeby to był dobry pomysł. Film nie jest bowiem na tyle rewelacyjny, by warto było do niego powracać. To solidna robota, z nieźle zagranymi rolami, ale nic więcej. Całość trzyma się narracyjnego standardu, z którego wyłamuje się właściwie tylko i wyłącznie ów jeden, ujawniony na końcu element.
Filmowi również ciąży to, że u swej podstawy opowiada o czymś jeszcze zupełnie innym. "Cena prawdy" jest bowiem mocno inspirowana prawdziwym skandalem. Jednak z jakiegoś powodu twórcy na poziomie faktów odcinają się od niego, tworząc fikcyjną historię zamachu na prezydenta i wciągając w to Wenezuelę. Jednak przez cały film czuć, że mamy do czynienia z cudzysłowem, że twórcy nie tylko nie uciekają, ale też liczą na to, że widzowie będą odnosić to, co zaprezentowano na ekranie do rzeczywistych wydarzeń. A to niestety rozwadnia historię bohaterki.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz