The Beguiled (2017)
Zaczyna się wyśmienicie. Jest wojna secesyjna. Do pensjonatu dla dziewcząt w Wirginii trafia ranny żołnierz Unii. Skostniały, dla większości przebywających w pensjonacie kobiet i dziewcząt wręcz nieznośny, system zostanie wystawiony na ciężką próbę. Przystojny nieznajomy przyspieszy bicie serca, pobudzi wyobraźnię, pozwoli kobietom wierzyć, że marzenia się sprawdzają. Mężczyzna bezbłędnie odczytuje potrzeby kobiet i każdej prezentuje inne oblicze, przemawiające wprost do ich dusz (lub ciał).
System, który rozsadza przybycie nieznajomego, to chyba najpowszechniejszy schemat fabularny, jaki istnieje. Niezależne kino amerykańskie uwielbia korzystać z niego, kiedy chce opowiedzieć o wewnętrznych przemianach bohaterów. W horrorach nieznajomy nabiera groźnego wymiaru drapieżnika. Powszechność schematu nie w niczym nie przeszkadza, ponieważ w żaden sposób nie ogranicza fabuły. Ten schemat jedynie określa procesy, jakie będą zachodzić, a w szczególności zapowiada konflikt uwodzicielskiego uroku nowości z siłą inercji i zachowania status quo.
"Na pokuszenie" obiecuje smakowitą prezentację tego konfliktu. Pierwsza godzina naprawdę mi się podobała. Sofia Coppola po mistrzowsku rozgrywa relacje żołnierza ze wszystkimi mieszkankami posiadłości. Leniwa narracja, zmysłowe zdjęcia i wyrazista, choć zarazem trzymana w ryzach gra aktorska sprawiają, że czułem się jakbym przebywał w emocjonalnej saunie. Namiętności są niemal namacalne. Colin Farrell w duecie z Kidman albo Dunst albo Fanning wypada obłędnie. Byłem przekonany, że umieszczę film na tej samej "półce" co "Teoremat".
A potem doszło do tragedii. Przez chwilę byłem skołowany nie mniej od bohatera filmu budzącego się po dłuższym okresie nieprzytomności i odkrywającego, jak bardzo zmieniła się rzeczywistość. Siłą rozpędu próbowałem się zmusić do zachowania zachwytu, jakim pałałem jeszcze parę minut wcześniej. Nic to nie dało. W końcu odkryłem, w czym tkwi problem. Zawiodła konstrukcja bohaterek, która najzwyczajniej w świecie jest zbyt rachityczna.
W pierwszej części, kiedy Coppola uwodzi widzów i bohaterki, prosty zarys postaci kobiecych (ale też i mężczyzny) działa na korzyść narracji. Widzimy bowiem "nagi" proces kuszenia i ulegania pokusie, bez naleciałości interpretacyjnych ze strony motywacji czy temperamentów bohaterek. Każdą z nich można opisać jednym słowem. Niestety po wypadku to nie wystarcza. Każda z kobiet powinna na zmianę paradygmatu zareagować inaczej, był to idealny moment, by zasiać wątpliwości, by pokazać różnice, skrywane motywy. Zamiast tego kobiet stanowią ameboidalny byt, nieokreślony, pozbawiony wyrazu. Podobnie nagły atak gniewu żołnierza jest zrozumiały wyłącznie na poziomie racjonalnym, ale pobrzmiewa fałszywie na poziomie emocjonalnym. Wszystkie postaci w ciągu jednej sekundy zostały zredukowane do poziomu bohaterów trzeciorzędnego horroru. Choć tym porównaniem obrażam ów gatunek. Jego twórcy zdecydowanie lepiej wykorzystaliby finałowe "starcie". Końcówka "Na pokuszenia" sprawia wrażenie, jakby Coppola nagle straciła zainteresowanie filmem, więc szybko i byle jak go zakończyła.
Szkoda, bo zapowiadała się jednak z lepszych kinowych propozycji tego roku.
Ocena: 5
System, który rozsadza przybycie nieznajomego, to chyba najpowszechniejszy schemat fabularny, jaki istnieje. Niezależne kino amerykańskie uwielbia korzystać z niego, kiedy chce opowiedzieć o wewnętrznych przemianach bohaterów. W horrorach nieznajomy nabiera groźnego wymiaru drapieżnika. Powszechność schematu nie w niczym nie przeszkadza, ponieważ w żaden sposób nie ogranicza fabuły. Ten schemat jedynie określa procesy, jakie będą zachodzić, a w szczególności zapowiada konflikt uwodzicielskiego uroku nowości z siłą inercji i zachowania status quo.
"Na pokuszenie" obiecuje smakowitą prezentację tego konfliktu. Pierwsza godzina naprawdę mi się podobała. Sofia Coppola po mistrzowsku rozgrywa relacje żołnierza ze wszystkimi mieszkankami posiadłości. Leniwa narracja, zmysłowe zdjęcia i wyrazista, choć zarazem trzymana w ryzach gra aktorska sprawiają, że czułem się jakbym przebywał w emocjonalnej saunie. Namiętności są niemal namacalne. Colin Farrell w duecie z Kidman albo Dunst albo Fanning wypada obłędnie. Byłem przekonany, że umieszczę film na tej samej "półce" co "Teoremat".
A potem doszło do tragedii. Przez chwilę byłem skołowany nie mniej od bohatera filmu budzącego się po dłuższym okresie nieprzytomności i odkrywającego, jak bardzo zmieniła się rzeczywistość. Siłą rozpędu próbowałem się zmusić do zachowania zachwytu, jakim pałałem jeszcze parę minut wcześniej. Nic to nie dało. W końcu odkryłem, w czym tkwi problem. Zawiodła konstrukcja bohaterek, która najzwyczajniej w świecie jest zbyt rachityczna.
W pierwszej części, kiedy Coppola uwodzi widzów i bohaterki, prosty zarys postaci kobiecych (ale też i mężczyzny) działa na korzyść narracji. Widzimy bowiem "nagi" proces kuszenia i ulegania pokusie, bez naleciałości interpretacyjnych ze strony motywacji czy temperamentów bohaterek. Każdą z nich można opisać jednym słowem. Niestety po wypadku to nie wystarcza. Każda z kobiet powinna na zmianę paradygmatu zareagować inaczej, był to idealny moment, by zasiać wątpliwości, by pokazać różnice, skrywane motywy. Zamiast tego kobiet stanowią ameboidalny byt, nieokreślony, pozbawiony wyrazu. Podobnie nagły atak gniewu żołnierza jest zrozumiały wyłącznie na poziomie racjonalnym, ale pobrzmiewa fałszywie na poziomie emocjonalnym. Wszystkie postaci w ciągu jednej sekundy zostały zredukowane do poziomu bohaterów trzeciorzędnego horroru. Choć tym porównaniem obrażam ów gatunek. Jego twórcy zdecydowanie lepiej wykorzystaliby finałowe "starcie". Końcówka "Na pokuszenia" sprawia wrażenie, jakby Coppola nagle straciła zainteresowanie filmem, więc szybko i byle jak go zakończyła.
Szkoda, bo zapowiadała się jednak z lepszych kinowych propozycji tego roku.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz