Home Again (2017)
SPOILERY
Czyżby jeden z najważniejszych aksjomatów kulturowo-obyczajowych właśnie dogorywał? "Wszyscy moi mężczyźni" to już któryś z kolei film hollywoodzki, w którym happy end odbiega od standardu, jaki do niedawna uważany był za pewnik.
Główna bohaterka właśnie rozchodzi się z mężem, więc naturalnym rozwiązaniem takiej historii jest jedno z dwóch wyjść:
1) razem z mężem odkrywają, że mimo różnić miłość, która ich łączy jest silniejsza i wracają do siebie, remontują życie i są już szczęśliwą rodziną na zawsze
lub
2) pojawia się nowy mężczyzna w jej życiu, mimo różnic okazuje się być drugą połówką, na którą czekała od zawsze i teraz budują wspólną, szczęśliwą przyszłość.
Twórczynie "Wszystkich moich mężczyzn" nie wybrały żadnej z tych opcji. Bohaterka kończy jako szczęśliwa kobieta, ale bez mężczyzny u boku, za to z całą masą przyjaciół, którzy są dla niej jak rodzina, a nawet bardziej, bo wybrała ich sobie sama.
Muszę przyznać, że takie rozwiązanie budzi u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo mnie cieszy to, że norma szczęścia, która wymaga posiadania tylko jednego partnera na całe życie, jest kwestionowana. Z drugiej strony jest coś smutnego w tym, że już nawet kultura masowa godzi się z sytuacją, w której długoterminowe związku są przeżytkiem.
Niestety w samym filmie tylko to, jak zdecydowano się go zakończyć, warte jest uwagi. Reszta to jeden wielki odgrzewany po raz kolejny kotlet. Bohaterka olśniewa perfekcyjnym makijażem, pojawiający się wokół niej mężczyźni są jednowymiarowymi przedmiotami ograniczonego użytku, a humor jest bezpieczny i w sumie bezbarwny. Twórczynie nawet na scenariuszu mocno oszczędziły, bo wiele scen rozmów pokazanych jest tak, żebyśmy nie słyszeli, o czym się mówi; widzimy tylko radosne twarze dyskutantów i słyszymy muzykę, która ma nas wprawiać w pozytywny nastrój.
Czyni to z filmu rzecz bezbolesną. Jednak nie widzę żadnego powodu, dla którego specjalnie na niego miałby się ktokolwiek wybierać (chyba że jest się obsesyjnym fanem Reese Witherspoon... wtedy jest to lektura obowiązkowa).
Ocena: 5
Czyżby jeden z najważniejszych aksjomatów kulturowo-obyczajowych właśnie dogorywał? "Wszyscy moi mężczyźni" to już któryś z kolei film hollywoodzki, w którym happy end odbiega od standardu, jaki do niedawna uważany był za pewnik.
Główna bohaterka właśnie rozchodzi się z mężem, więc naturalnym rozwiązaniem takiej historii jest jedno z dwóch wyjść:
1) razem z mężem odkrywają, że mimo różnić miłość, która ich łączy jest silniejsza i wracają do siebie, remontują życie i są już szczęśliwą rodziną na zawsze
lub
2) pojawia się nowy mężczyzna w jej życiu, mimo różnic okazuje się być drugą połówką, na którą czekała od zawsze i teraz budują wspólną, szczęśliwą przyszłość.
Twórczynie "Wszystkich moich mężczyzn" nie wybrały żadnej z tych opcji. Bohaterka kończy jako szczęśliwa kobieta, ale bez mężczyzny u boku, za to z całą masą przyjaciół, którzy są dla niej jak rodzina, a nawet bardziej, bo wybrała ich sobie sama.
Muszę przyznać, że takie rozwiązanie budzi u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo mnie cieszy to, że norma szczęścia, która wymaga posiadania tylko jednego partnera na całe życie, jest kwestionowana. Z drugiej strony jest coś smutnego w tym, że już nawet kultura masowa godzi się z sytuacją, w której długoterminowe związku są przeżytkiem.
Niestety w samym filmie tylko to, jak zdecydowano się go zakończyć, warte jest uwagi. Reszta to jeden wielki odgrzewany po raz kolejny kotlet. Bohaterka olśniewa perfekcyjnym makijażem, pojawiający się wokół niej mężczyźni są jednowymiarowymi przedmiotami ograniczonego użytku, a humor jest bezpieczny i w sumie bezbarwny. Twórczynie nawet na scenariuszu mocno oszczędziły, bo wiele scen rozmów pokazanych jest tak, żebyśmy nie słyszeli, o czym się mówi; widzimy tylko radosne twarze dyskutantów i słyszymy muzykę, która ma nas wprawiać w pozytywny nastrój.
Czyni to z filmu rzecz bezbolesną. Jednak nie widzę żadnego powodu, dla którego specjalnie na niego miałby się ktokolwiek wybierać (chyba że jest się obsesyjnym fanem Reese Witherspoon... wtedy jest to lektura obowiązkowa).
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz