How to Talk to Girls at Parties (2017)
Ostatnio mieszkańcy Wysp Brytyjskich pokazali, że potrafią nakręcić bardziej amerykańskie filmy od twórców urodzonych w USA. John Cameron Mitchell postanowił więc odpłacić się Brytyjczykom tym samy i nakręcić na wskroś brytyjską komedię. Teksańczykowi sztuka ta się udała. "Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach" to ekstrakt z angielskiego poczucia humoru. W filmie króluje absurd, dziwaczne pomysły, jeszcze dziwaczniejsi bohaterowie i, wydawałoby się niemożliwa do podrobienia, mieszanka sarkazmu, ciepła i życiowej mądrości. Oglądając film miałem wrażenie, że za jego realizację odpowiadali twórcy "Absolutnie fantastyczne" czy "Czerwonego Karła". Dostałem dokładnie ten sam typ poczucia humoru.
Dlaczego więc jednak nie jestem usatysfakcjonowany w pełni filmem Mitchella? Głównie dlatego, że poza zaskakująco dobrym podrabianiem brytyjskich komedii w "Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach" nic nie ma. U Anglików zdecydowanie lepiej wygrane zostałyby relacje między bohaterami. Tymczasem Mitchell kompletnie nie potrafił nasycić emocjami wątku romansowego. Miłość łącząca Zan i Enna wydaje się jedynie kolejnym punkowym performerem skonstruowanym na potrzeby filmu. Najbardziej wzruszający moment następuje w epilogu rozgrywającym się wiele lat po wydarzeniach z filmu.
Mitchell nie dał też szansy na uniezależnienie się bohaterów drugiego planu. Matka Enna ma kilka świetnych kwestii dialogowych, które powinny uczynić z niej postać o wiele ciekawszą, niż jest w filmie. Vic przechodzi całkiem interesującą transformację egzystencjalną, którą Mitchell jednak wykorzystuje wyłącznie jako pożywkę dla gagów. Postać drugiego kumpla Enna to już praktycznie puste płótno. Kosmici też, przy całej swej różnorodności, pozostają mało wyraziści.
To wszystko sprawia, że film wywoływał u mnie śmiech, ale miał on charakter mechanicznej reakcji na bodźce. "Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach" jest pustym dziełem, kolorową laurką i niczym więcej.
Ocena: 6
Dlaczego więc jednak nie jestem usatysfakcjonowany w pełni filmem Mitchella? Głównie dlatego, że poza zaskakująco dobrym podrabianiem brytyjskich komedii w "Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach" nic nie ma. U Anglików zdecydowanie lepiej wygrane zostałyby relacje między bohaterami. Tymczasem Mitchell kompletnie nie potrafił nasycić emocjami wątku romansowego. Miłość łącząca Zan i Enna wydaje się jedynie kolejnym punkowym performerem skonstruowanym na potrzeby filmu. Najbardziej wzruszający moment następuje w epilogu rozgrywającym się wiele lat po wydarzeniach z filmu.
Mitchell nie dał też szansy na uniezależnienie się bohaterów drugiego planu. Matka Enna ma kilka świetnych kwestii dialogowych, które powinny uczynić z niej postać o wiele ciekawszą, niż jest w filmie. Vic przechodzi całkiem interesującą transformację egzystencjalną, którą Mitchell jednak wykorzystuje wyłącznie jako pożywkę dla gagów. Postać drugiego kumpla Enna to już praktycznie puste płótno. Kosmici też, przy całej swej różnorodności, pozostają mało wyraziści.
To wszystko sprawia, że film wywoływał u mnie śmiech, ale miał on charakter mechanicznej reakcji na bodźce. "Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach" jest pustym dziełem, kolorową laurką i niczym więcej.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz