Geostorm (2017)
Jestem zawiedziony. Szedłem na "Geostorm" psychicznie przygotowany na to, że zobaczę jeden z najgorszych filmów tego roku. Tymczasem obraz Deana Devlina nie zmieści się na mojej liście 50. największych gniotów 2017 roku.
Oczywiście nie znaczy to wcale, że "Geostorm" jest dobrym filmem. Po prostu nie jest tak zły, jak go wszyscy malują. Dean Devlin perfekcyjnie kopiuje swojego filmowego partnera Roland Emmerich (ba, powiedziałbym nawet, że jest lepszy od oryginału). Gdyby nakręcił go w czasach "Pojutrza", widownia byłaby nim zachwycona. Wygenerowane komputerowo, sztuczne do bólu sekwencje globalnych zniszczeń, a także jednowymiarowi, łatwi do zapamiętania bohaterowie i znana formuła narracyjna – dziś wygląda to anachronicznie, ale lata temu zapewniało masową widownię.
Devlin dobrze odrobił pracę domową. Wszystko jest tu na właściwym miejscu i dokładnie tak, jak trzeba zaprezentowane. Butler gra bohatera, Sturgess i Cornish dzielnie mu sekundują, a Beetz, Garcia i Harris mają wyraziste, choć proste jak konstrukcja cepa, role drugoplanowe. Całość bazuje na skrótach myślowych i sporych dziurach w fabule, ale opowieść toczy się wartko, choć nazbyt przewidywalne.
Nie ma tu zbyt wielu scen typu WTF. Zaskoczył mnie wyjątkowy niski (w porównaniu do innych produkcji tego typu rzecz jasna) poziom patosu. Jest nudno, ale nie jakoś straszliwie męcząco. Sądziłem też, że będzie bardziej żenujący. W sumie jest to po prostu filmidło klasy przeciętnej.
Ocena: 5
Oczywiście nie znaczy to wcale, że "Geostorm" jest dobrym filmem. Po prostu nie jest tak zły, jak go wszyscy malują. Dean Devlin perfekcyjnie kopiuje swojego filmowego partnera Roland Emmerich (ba, powiedziałbym nawet, że jest lepszy od oryginału). Gdyby nakręcił go w czasach "Pojutrza", widownia byłaby nim zachwycona. Wygenerowane komputerowo, sztuczne do bólu sekwencje globalnych zniszczeń, a także jednowymiarowi, łatwi do zapamiętania bohaterowie i znana formuła narracyjna – dziś wygląda to anachronicznie, ale lata temu zapewniało masową widownię.
Devlin dobrze odrobił pracę domową. Wszystko jest tu na właściwym miejscu i dokładnie tak, jak trzeba zaprezentowane. Butler gra bohatera, Sturgess i Cornish dzielnie mu sekundują, a Beetz, Garcia i Harris mają wyraziste, choć proste jak konstrukcja cepa, role drugoplanowe. Całość bazuje na skrótach myślowych i sporych dziurach w fabule, ale opowieść toczy się wartko, choć nazbyt przewidywalne.
Nie ma tu zbyt wielu scen typu WTF. Zaskoczył mnie wyjątkowy niski (w porównaniu do innych produkcji tego typu rzecz jasna) poziom patosu. Jest nudno, ale nie jakoś straszliwie męcząco. Sądziłem też, że będzie bardziej żenujący. W sumie jest to po prostu filmidło klasy przeciętnej.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz