Happy Death Day (2017)
Choć "Śmierć nadejdzie dziś" zbudowane zostało na bazie dwóch wielokrotnie w kinie wykorzystywanych pomysłów, to wygląda świeżo i oryginalnie. Obraz Christophera Landona bardzo przypomina mi pod tym względem pierwszy "Krzyk". Reżyser doskonale połączył slasher z czystą rozrywką.
Powodów sukcesu było kilka. Po pierwsze bohaterowie. Główna postać początkowo jest prawdziwą suką, chodzącym stereotypem dotyczącym dziewczyn z bractwa: powierzchowna, egocentryczna, puszczalska, pozbawiona altruizmu. Jednak z czasem czujemy do niej coraz większą sympatię i kibicujemy jej podczas prób zdobycia "girl power" i skopania tyłka prześladowcy. Fajne wrażenie robi też Carter. Grający go Israel Broussard chyba nigdy na dużym ekranie nie wyglądał równie korzystnie. Jego uśmiech jest tak czarujący, że nie sposób nie czuć do niego sympatii (co zresztą reżyser doskonale czuł, ponieważ do przesady serwuje nam sceny z uśmiechniętym Broussardem).
Po drugie zadziałało połączenie Dnia Świstaka z klasycznym slasherem. Jest zabawnie, dynamicznie i brutalnie (choć mogło być trochę bardziej krwawo). Reżyser sprawnie pokazuje kolejne etapy opowieści tak, że po godzinie byłem zdumiony tym, ile udało mu się upchać w tak krótkim (w gruncie rzeczy) czasie. Fajnie też operuje zwrotami akcji, co w tym gatunku jest bardzo ważną umiejętnością. W efekcie dostałem bezpretensjonalną rozrywkę. To więcej, niż się spodziewałem.
Ocena: 6
Powodów sukcesu było kilka. Po pierwsze bohaterowie. Główna postać początkowo jest prawdziwą suką, chodzącym stereotypem dotyczącym dziewczyn z bractwa: powierzchowna, egocentryczna, puszczalska, pozbawiona altruizmu. Jednak z czasem czujemy do niej coraz większą sympatię i kibicujemy jej podczas prób zdobycia "girl power" i skopania tyłka prześladowcy. Fajne wrażenie robi też Carter. Grający go Israel Broussard chyba nigdy na dużym ekranie nie wyglądał równie korzystnie. Jego uśmiech jest tak czarujący, że nie sposób nie czuć do niego sympatii (co zresztą reżyser doskonale czuł, ponieważ do przesady serwuje nam sceny z uśmiechniętym Broussardem).
Po drugie zadziałało połączenie Dnia Świstaka z klasycznym slasherem. Jest zabawnie, dynamicznie i brutalnie (choć mogło być trochę bardziej krwawo). Reżyser sprawnie pokazuje kolejne etapy opowieści tak, że po godzinie byłem zdumiony tym, ile udało mu się upchać w tak krótkim (w gruncie rzeczy) czasie. Fajnie też operuje zwrotami akcji, co w tym gatunku jest bardzo ważną umiejętnością. W efekcie dostałem bezpretensjonalną rozrywkę. To więcej, niż się spodziewałem.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz