Labirynt świadomości (2017)

Co się porobiło z Konradem Niewolskim? Jego dwa wcześniejsze filmy – "Symetria" i "Palimpsest" – nawet mi się podobały. Natomiast "Labirynt świadomości" jest kwintesencją tego wszystkiego, co uważam w kinie polskim za zło wcielone. Przerażająca statyczność narracji, skrajne uproszczenia w prowadzeniu bohaterów przy jednoczesnym gmatwaniu fabuły w celu pozorowania jak najgłębszego przesłania. A przede wszystkim kompletny brak dystansu i wyczucia rozrywki.



W punkcie wyjścia "Labirynt świadomości" wydaje się być bratem "Palimpsestu". Oba filmy łączy niejednoznaczne podejście do natury świata oraz zacieranie granic między tym, co empirycznie poznawalne, a prawdą, która często pozostaje w sprzeczności z naszym doświadczeniem "tu i teraz". O ile jednak dekadę temu Niewolski potrafił stworzyć film hipnotyzujący i intrygujący, to teraz porzucił mnie na intelektualnym śmietnisku. Przeźroczyści bohaterowie, koślawe dialogi, nieprawdopodobne sploty okoliczności, a przede wszystkim zasypywanie widzów ezoterycznym bełkotem sprawia, że film jest nie do zniesienia. Przypomina mi trochę "Proton" Normana Leto. O ile jednak w tamtym filmie abstrakcję udało się oswoić na tyle, by stała się dla odbiorcy przystępna, o tyle Niewolski sprawia, że wszystko, co obce, zostaje odrzucone.

Choć przecież dla mnie nie było to wcale takie obce. Swego czasu trochę się kabałą, językiem anielskim, tradycjami apokryficznymi interesowałem (jakbym poszukał, pewnie wygrzebałbym parę opracować na temat Ksiąg Henocha). Miałem więc świadomość, że fabuła "Labiryntu świadomości" ma zakorzenienie w rzeczywistych koncepcjach. Ale nawet to nie pomagało w odbiorze. Ten film mogło uratować jedynie pójście na całość w formułę kina campowego. Ale do tego potrzeba było dystansu, chęci zabawy, a nie pragnienie robienia sztuki i odkrywania Nieznanego. Niewolski niestety nie miał w sobie nic z dziecka, które tworzy fantastyczne (choć często mało logiczne) światy.

Jestem za to pełen podziwu dla obsady aktorskiej. Co prawda większość wcale nie gra dobrze. Ale ja nie mogłem uwierzyć, że zebrali się w sobie na tyle, by starać się dobić do minimum przyzwoitości. Głupota tekstów, jakie muszą wygłaszać, jest tak porażająca, że ja nie byłbym w stanie powiedzieć ich bez pokładania się ze śmiechu.

Ocena: 2

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)