Battle of the Sexes (2017)

Mam spore problemy z uwierzeniem, że za scenariusz "Wojny płci" odpowiadała jedna osoba. Oglądając film czułem się tak, jakby reżyserzy naprędce skleili dwie fabuły o Billie Jean King w jedną całość, wychodząc z założenia, że skoro obie mają tę samą główną bohaterkę, to bez problemu można jej podać w scalonej formie. Otóż nie można... a w każdym razie nie potrafili tego zrobić Jonathan Dayton i Valerie Faris.



Pierwsza opowieść to historia o kulisach założenia WTA i walce kobiet o szacunek na korcie tenisowym, której symbolem stał się słynny mecz między King a Bobbym Riggsem. Ta historia jest potraktowana w filmie po macoszemu. Twórcy dość swobodnie szastają faktami (fałszując okoliczności poprzez pomijanie to, że film rozgrywa się tuż po rozpoczęciu tenisowej ery open, więc tak naprawdę był to ogólnie czas wielkiego chaosu), pomijając licznej kwestie, a inne jedynie wspominając w przelocie. Symbolem tego jest scena, w której grany przez Pullmana Jack Kramer grozi wyrzuceniem tenisistek zakładających WTA z USTLA, po czym filmowcy nie zadają sobie trudu, by choćby w jednej scenie pokazać, jakie to dla kobiet miało konsekwencje. Przeciwnie, WTA zdaje się kwitnąć, publiczność na turniejach dopisywać, a tenisistki cieszyć się większymi gażami. W takiej sytuacji trudno zrozumieć, o co było tyle krzyku i dlaczego decyzja o stworzeniu własnej organizacji była tak krytycznym przedsięwzięciem.

Druga jest opowieścią o życiu prywatnym King, o romansie z fryzjerką, relacji z mężem i przede wszystkim o jej miłości do tenisa. Ta historia wygląda lepiej, ponieważ reżyserzy wraz z operatorem pięknie filmowali Emmę Stone i Andreę Riseborough w scenach intymnych. Są to naprawdę zachwycające obrazami sekwencje. Tu też jest kilka bardzo dobrze zagranych scen. Sama Stone jest świetna, ale mnie spodobał się też Austin Stowell (i jego rozmowa z Riseborough). Jednak mimo formalnych zalet ta opowieść też nie jest konsekwentnie poprowadzona. Twórcy nie wygrywają ani konfliktu pasja-uczucie, ani problemów, z jakimi łączyło się bycie lesbijką w latach 70. ubiegłego stulecia. Miejscami wydaje się wręcz, że jest to przez reżyserów wykorzystane dość cynicznie do komentowania tego, jaką obecnie rewolucję obyczajową przechodzą Stany Zjednoczone.

W efekcie "Wojna płci" to dobrze zagrana i jeszcze lepiej sfilmowana opowieść, która jest błaha i niepotrzebna. Dzieło, które mogło stać się symbolem przemian światopoglądowych, jest niestety sztampową produkcją z gwiazdami w obsadzie.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)